piątek, 8 października 2010

Niezły popis i śmierć turysty

Zostało mi do nadrobienia kilka tematów, które chciałam jeszcze poruszyć. Opiszę je oddychając polskim powietrzem. Tak, od środy jestem w kraju. Powrót nie był łatwy, spędziłam w Turcji 4,5 miesiąca, także kawał życia. Ostatnie 2 tygodnie były naprawdę ciekawe, aż mi się nie chciało wracać.

W ostatni weekend dałam niezły popis przed turystami. Zabierałam z hotelu Kefaluka sporą liczbę osób na wycieczkę Pamukkale. Grupa incentive, czyli wycieczka z zakładu pracy, bądź stowarzyszenia. Tym razem zrzeszenie rolników zajmujących się środkami ochrony roślin. Powinni nosić nazwę w stylu "Związek buraczany" bądź po prostu "Buraki"... Pojęcia nie mają, gdzie przyjechali. Zapakowano ich w samolot i chodu na wczasy.

Grupa wpycha się do autokaru. Chciałam wejść do autokaru koleżanki po butelkę wody dla siebie zanim ludzie zaczną wsiadać. W tym autokarze schody jakieś niewymiarowe, trzeba dostawiać jeden stopień aby nie stracić zębów. Fantastyczny kierowca - mały, siwy Mahmut tradycyjnie wyciąga schodek przed wejście i teatralnie., szarmancko podaje rękę pomagając wsiadać. Głośno proszę turystów aby jeszcze nie wsiadali. Łapię rękę kierowcy, stawiam krok .... i tracę równowagę. Dałam za mały krok. Po krótkiej walce udaje mi się czegoś złapać ale kończy się hukiem i obdartym piszczelem. Na oczach całego autokaru. Słyszę współczujące "uuuuu..." . Podnoszę się, zaciskam zęby z bólu i mówię z uśmiechem : " Proszę nie wsiadać tak jak ja!". Lepiej jest się z siebie śmiać niż oblać rumieńcem ze wstydu.

Na wycieczkę ostatecznie nie pojechałam, bo udało się połączyć dwa autobusy w jeden. Część osób się nie stawiła, bo wycieczkazafundowana przez pracodawcę. Chwile mi zajęło zanim doszłam do tego, że turyści zmieszczą się w jednym autokarze. Ciężko myśleć z rana...

Kilka godzin później okazało się, że jeden Pan, który nie pojechał na wycieczkę zmarł w swoim pokoju. Śmierć nastąpiła około południa. Prawdopodobnie z przepicia. Pan miał 56 lat i był sam na wczasach. Nie wiadomo czy żył y dalej gdyby pojechał na wycieczkę, czy też umarłby w trakcie jej trwania. Z naszej perspektywy - dobrze, że umarł w hotelu a nie na wycieczce. W tej przykrej sytuacji zbiera nam się na żarty- w samolocie zwolniło się 1 miejsce w samolocie. Zamiast tego Pana wróciła nasza koleżanka z biura... wszystko płynie.

poniedziałek, 27 września 2010

Praca - Spotkania informacyjne

Kolejnym z moich obowiazkow jest prowadzenie spotkan informacyjnych z klientami.Na spotkaniach udziela sie podstawowych informacji o hotelu, regionie, sposobie poruszania. Najwazniejsze sa jednak dwie rzeczy - z perspektywy klienta - rozwiazanie ich problemow. Z naszej perspektywy - sprzedaz wycieczek.
Poczatki byly bardzo trudne, bo jak wczesniej wspominalam, szkolenia nie bylo. Duzo bledow, za ktore ponosilismy odpowiedzialnosc finansowa. Zanim jeszcze udostepnili nam komputery, wypelnialo sie bilety recznie. Ja sama musialam dolozyc do interesu tylko 28 euro...

Jestem kiepska w sprzedazy od samego poczatku, wychodzi brak doświadczenie w obsłudze klienta. Biuro ma system przydzielania hoteli pod kontem wysokosci sprzedazy z ubieglych tygdni. Masz zla sprzedaz to dostaniesz malo spotkan oraz z kiepskimi hotelami, gdzie ludzie maja duzo problemow badz nie chca jezdzic na wycieczki. Masz zle hotele, to masz kiepska sprzedaz. Kolo sie zamyka.

Rozwiazywanie problemow w hotelach to istna katorga, ale też źródło późniejszej satysfakcji, jęsli udalo się wyjść z opresji. Co roku sa 2-3 hotele problematyczne, czyli przede wszystkim tzw. overbooking. Hotel sprzedal wiecej noclegow niz mogl zapewnic. Nie poinformowal o tym biura. Przyjezdzam ze zmeczonymi podroza turystami, pelnymi emocji i oczekiwan o raju na ziemii i tu niemila niespodzianka. Brak pokoju. Po dlugiej walce na sztylety z recepcjonista, ktory twierdzi ze to nie jego problem bo nie ma rezerwacji w systemie, turysci zostaja zakwaterowani w hotelu obok na jedna noc. Znowu bieganina z bagazami, turysci sa wsciekli, rozczarowani, krzycza na rezydenta i odgrazaja sie niewiadomo czym. Jest mi cholernie żal tych ludzi, zwłaszcza tych, którzy pierwszy raz w życiu wyjechali na zorganizowane wakacje. Polacy niestety czesto reaguja przesadnie, tragizuja i rozpisuja czarne scenariusze. Nieraz ublizaja nie majac swiadomosci, jak wielki stres przezywa rezydent. Przy rozwiazywaniu problemow zadnych decyzji nie moge podejmowac sama, musze czekac na decyzje centrali, z ktora kontaktuje sie moje biuro. Zajmuje to kupe czasu. Przy innych problemach najwiekszym utrudnieniem jest blokada polaczen wychodzacych z mojego telefonu. Moge dzwonic tylko na numery wewnatrz firmy. Lancuch telefonow jest dlugi. Liczba osob odpowiedzialnych za poszczegolne zadania nie ma konca.

Po rozwiazaniu problemow, jezeli turysci maja jeszcze cierpliwosc, opowiadam im o wycieczkach. Nieraz naprodukuje sie przez 30 minut. Musze powtarzac po 3 razy to samo, bo turysta albo nie wylapal informacji, albo nie zrozumial. Nieraz konczy mi sie cierpliwosc, gdy turysta skrupulatnie wypyta o wszystko, po czym oznajmi, ze wycieczke kupi w agencji ulicznej. Ma do tego prawo, ceny sie roznia, ale troche wyczucia i taktu by sie przydalo. Co wolno powiedziec, a czego nie. Jest to smutne, ze tursci mysla, ze razem z wczasami, kupili na wlasnosc rezydenta, ktory ma wyjsc ze skory aby im dogodzic. Ludzie nam zazdroszcza takiej pracy : '' A Pani to dobrze. Na wakacjach caly czas.''. Juz nie komentuje, bo i tak mi nie uwierza ile godzin tygodniowo pracuje, i ile mam czasu na lezenie do gory brzuchem na plazy. Jedynie moge pokazac, ze moja skora nie jest za bardzo opalona.

wtorek, 7 września 2010

Koniec Ramadanu

Przez cały miesiąc trwał muzułmański post, czyli Ramadan. Nie wszyscy go przestrzegają, ale Ci najbardziej ortodoksyjni poszczą przez cały dzień. Pierwszy posiłek mogą zjeść dopiero po zachodzie słońca czyli o 20.15. Często wstają też po 4 rano żeby zjeść śniadanie i zaspokoić pragnienie, bo w Ramadanie zakazane jest także picie. Niektóre źródła podają, że istnieją ugrupowania, w których zakazane jest również przełykanie śliny w czasie ramadanu. Generalnie w czasie postu muzułmanie często chodzą źli i wyraźnie widać, że czekają na pierwszy posiłek z zegarkiem w ręku. Zwłaszcza pracownicy restauracji. Serkan - znajomy pracujący przy krojeniu kebaba (donera) ociera pot z czoła i pokazuje na zegarek : "jeszcze tylko 35 min i będę mógł zjeść". Są naprawdę dzielni, bo wyobraźcie sobie nie pić przez cały dzień przy temperaturze 38 stopni. Pracownicy turystyki na szczęście są w stanie odpuścić ramazan.. Na szczęście dla nas, od ramadanu stronią też kierowcy, bo o wypadek lub kłótnie byłoby wtedy łatwo. Zresztą w Turcji z religijnością jest już inaczej niż przed laty - są wierzący, mniej wierzący lub udający że wierzą, bądź też wogóle nie wierzący w Allaha. I nikt ich za to nie potępia, mają prawo wyboru w kraju w którym nie ma żadnej religii panującej.
Jutro zaczyna się Seker Bayram czyli 3 dni słodkości. Mamy zaproszenie do jednego hotelu, żeby zobaczyć jak to wygląda.

poniedziałek, 6 września 2010

Figi prosto z drzewa


Sinan z rodzicami - w tle bezkresne morze
Tradycyjnie serwowana herbata - czaj

Wczoraj odwiedzilam kolege Sinana ze społeczności internetowej "couch surfing" (www.couchsurfing.com) w domu letnim jego rodzicow w Yalıkavak oddalonego o 30 min drogi ode mnie. Zabralam ze soba Magde W. i spedzilysmy fantastyczny czas w domu u Sinana oraz na prywatnej plazy nalezacej do osiedla wczasowego tureckich rodzin. Odebrali nas samochodem a wrocıilysmy, jak zawsze z naszych eskapad - stopem. Na luksusowym osiedlu, do ktorego prowadzi ogromna, dobrze strzezona brama mnostwo zieleni, limonki, granaty i figi na wyciagniecie reki. Niestety granaty jeszcze niedojrzale ale figi sama slodycz. Po osiedlu rozwozi busik i prosto spod domu mozna pojechac na plaze. Rodzice przesympatyczni i mimo ze mowia tylko po turecku to usmiechem i spojrzeniem mozna sie co nieco porozumiec. Sinan tlumaczyl ı rozmowa sie dosc przeciagala. Wylapywalam pojedyncze slowka i cos od siebie dorzucalam po turecku. Smieja sie ze zamieniam sie w miejscowa. Od usmiechu do usmiechu szybko minal czas przy kawie i w koncu sio na plaze.
A morze... przejrzyste, cieple, potezne i slone. Za kazdym razem zaskakuje mnie slonosc wody. Po raz pierwszy sprobowalam snorkelingu, czylı nurkowania z maska i z fajka wodna. Oczarowal mnie podwodny swiat. Nie ma tu raf koralowych ale wystarczy poobserwowac rybki i na chwile caly swiat znika.

Potem obiad... i tu niespodzianka kulinarna - malenkie porcje ryzu zawiniete w kwiaty dynii. Cos jak nasze golabki ale serwowane na zimno. Pierwszy raz jadlam w zyciu kwiatka....

sobota, 21 sierpnia 2010

High season

Mój tydzień pracy zaczął się dwa tygodnie temu i trwa nadal... High season czyli środek sezonu. Standardowo mieliśmy ok. 250 turystów, a teraz mamy 500. Nie narzekam, bo praca jak zawsze okazała się lekiem na całe zło. Zmęczenie współpracownikami wszystkim daje się we znaki. Pracowanie razem i mieszkanie razem - dramat.

Mój tydzień wyglądał tak:

poniedziałek noc - transfer
wtorek dzień  - odsypianie nocki
wtorek noc - transfer
środa - 4 transfery
czwartek - spotkania informacyjne w hotelach
piątek - city tour
sobota - wycieczka do Dalyanu
niedziela- wycieczka do Pamukkale, po 6 h snu ( w autokarze od 5 do 22 )

Między tym wszystkim jakimś cudem zawsze znajdzie się czas i siły na imprezę :D

sobota, 7 sierpnia 2010

Anegdotki cz. 2

W czwartek oprowadzałam zabawną grupę lekarzy po sklepach i jedna Pani zadawała mi tysiące pytań na temat regionu oraz kultury tureckiej. Nauczyłam ją jak łatwo zapamiętać 'dziękuję' po turecku, bo szybko można skojarzyć 'teszekur ederim' z  'czesze kurę'. Po wyjściu ze sklepu, ginekolog sypiący co chwile sprośnym żartami, które gdyby nie upał przyprawiłyby mnie o rumieńce, chciał podziękować Pani ekspedientce i zapytał mnie: "Jak to było ? 'Głaszcze kota' ? " :D.

Jakiś czas temu jeden z turystów opowiedział mi w czasie transferu nocnego, jaka niemiła przygoda spotkała go w jednym z naszych najlepszych hoteli, w którym znajduje się mini Aqua Park. Zjazd na jednej ze ślizgawek zakończył się dla niego ... dziurą w gaciach :). Jakimś cudem wypaliło mu dość dużą dziurę podczas bardzo szybkiego zjazdu. Łączę się z nim w bólu, gdyż ja sama miałam podobna przygodę w Aquaparku w Krakowie w dniu św. Walentego. Z tą różnicą, że u w moim przypadku dziura została wywołana mechanicznie - moja wystająca kość ogonowa zahaczyła o spojenia elementów zjeżdżalni. Niestety zorientowałam się, że mam sporą dziurę dopiero na jacuzzi, bo coś mi za bardzo przewiewało :D.

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Jak niewiele trzeba...


Jak niewiele trzeba czasem do szczęścia. W piątek prowadziłam po raz kolejny "City Tour", czyli wycieczkę po sklepach z małymi elementami krajoznawczymi tj. odwiedzenie punktu widokowego oraz centrum miasta Bodrum. "Proces Kontrolu", który odpowiada za transport ostrzegł mnie, że będę mieć kierowcę, na którego wszyscy narzekają. Eh znowu... no co zrobić, wsiadłam lekko przestraszona do tyłu busa ( zazwyczaj siadam z przodu) i uznałam , że najlepiej będzie jak się nie będę odzywać niepotrzebnie. Ja jako przewodnik wybieram trasę i mówię kierowcy jak ma jechać. Tym razem przemilczałam to , że wybrał dłuższą trasę, mimo że przez to nie zdążyłam zjeść obiadu w hotelu. Poprosiłam tylko moim łamanym tureckim, żeby zatrzymał się przy piekarni. Powiedziałam, że chce kupić "ekmek", czyli chleb, bo nie mam pojęcia jak jest drożdżówka. Kierowca załapał wreszcie, że jestem głodna, zatrzymał się przy piekarni i zanim zdążyłam otworzyć buzię on już zniknął w drzwiach piekarni. Nie mogłam wysiąść bo drzwi otwierają się automatycznie, a pstryczek jest przy kierownicy. Po chwili kierowca wyszedł z ogromnym, okrągłym chlebem prosto z pieca. Aż mi świeczki w oczach stanęły ! Jak niewiele trzeba do szczęścia. I takim to objawem serdeczności rozpoczęliśmy współpracę. Potem się przekonałam czemu wszyscy narzekają na kierowcę -jest zwyczajnie roztrzepany, myli drogi, miejsca, dwa razy objeżdża rondo, staje w krzakach, tak że turyści ledwo mogą wysiąść, robi sobie żarty tj. odjeżdża mi sprzed nosa, zamyka drzwi w których stoję, spóźnia się na zbiórkę. Ale mimo wszystko dogadywałam się z nim świetnie. Wystarczyło po prostu wyluzować i załapać jego żarty (albo udawać, że się załapało). Poza tym ufał moim decyzjom, gdy chciałam objechać korki i kazałam mu jechać bocznymi drogami, których on nie znał a ja sama de facto ryzykowałam nową trasą.

Z kolei wczoraj pojechaliśmy na imprezę w pianie na łodzi, która jest nowością w ofercie biura. Mieliśmy na własnej skórze poczuć, jaka to zabawa. Niestety zgubne drinki all inclusive wbiły gwoździa do trumny i ja na oczach głównego szefa biura i menadżera łódki zdrowo zalałam robaka. Jak niewiele trzeba, żeby narobić sobie bidy... Chyba powinnam się przejąć, co to teraz będzie, zwłaszcza, że byliśmy proszeni o nieprzeginanie z alkoholem, ale jakimś sposobem, mam w nosie co sobie pomyśleli i jakie będą konsekwencje takiej podpadziochy. Biuro jest chore we wszystkim co robi, zwłaszcza w nakazach i ograniczeniach wolności.

niedziela, 25 lipca 2010

Anioly i demony cz.2 - Turecka muzyka

Na szczescie ten sam dzien przyniosl mi takze wiele radosci i wzbogacajacych rozmow. Najpierw po 2 h snu po transferze pojechalam na piekna plaze, na ktorej poopalalam sie w cieniu :) i poplywalam w lazurowej lecz troche zimnej wodzie. Wieczorem czekala mnie mila niespodzianka, bo okazalo sie ze kolezanki E., ktore przyjechaly na tydzien wczasow z naszym biurem bardzo mnie polubily i chca zebym poszla z nimi na koncert tradycyjnej muzyki tureckiej. Na koncert zawiozl nas wlasciciel hotelu w ktorym one mieszkaja.

Koncert fantastyczny, moje zmysly przezyly artystyczny odlot! Zespol skladal sie z gitary akustycznej, instrumentu zblizonego do ''santuru'' czyli cymbalow strunowych, z ta roznica ze dzwiek ze strun wydobywa sie uderzeniami pierscieni na palcach obu rak a nie mloteczkami oraz z ''darbuki'', czyli bebenka znanego w kregach arabskich. Jakis czas temu mialam okazje pograc na darbuce wraz z kolega, ktory gra od 3 roku zycia. Okazuje sie ze moje poczucie muzyki jest zupelnie dalekie orientalnemu. Wydawalo mi sie ze zlapalam juz jakis rytm a tu sie nagle zmienia w zupelnie nielogiczny dla mnie sposob. Brzmienie darbuki wydobywane uderzeniami pojedynczych palcow jest naprawde porywajace. Az mnie ciary przechodza jak tego slucham. Glowna wokalistka byla kobieta, a czasem i gitarzysta tez cos przyspiewywal.Glos kobiety gleboki, mocny i zawodzacy zwyczajnie hipnotyzowal. Przywodzi mi to na mysl portugalskie ''fado''.

Oprocz koncertu porozmawialam na bardzo wazne tematy z A.W. A.W. jest juz w Turcji dziewiaty raz i ma duzo do powiedzenia na temat Turcji. Uczy sie tureckiego z czystej pasji wiec rozmowa z nia o Turcji jest piekna lekcja kultury. Poza tym ma fantastyczna osobowosc i od razu zlapalysmy wspolny jezyk. Pojawila sie niczym Aniol Stroz i naprostowala moje pokrzywione, zdezorientowane mysli w kwestiach pracy i wspolpracownikow. Gdy caly czas tkwi sie w smrodzie to po jakims czasie przestaje smierdziec. Zmysl wechu w koncu  sie przyzwyczaja. Jak dobrze uslyszec obiektywny komentarz do tego, co sie tutaj dzieje na codzien. Okazuje sie, ze jednak jestem normalna i to co uwazalam za absurdalne  faktycznie jest takim w oczach osob spoza fırmy. Uff ! Sle uklony niebiosom za takich ludzi jak Ona. Dziekuje Ci A.W. za dodanie mi otuchy w tym zagmatwanym swiecie. Pomoglas mi wyprostowac ''bocznice''  i moj zyciowy pociag moze bezpiecznie pojechac we wlasciwym kierunku ;).

Anioly i demony cz.1

Wczorajszy dzien przybral nieoczekiwany obrot. To byla duza zyciowa lekcja.
Poranny transfer turystow na wycieczke zakonczyl sie moim placzem. Po raz pierwszy oblalam Turcje polskimi lzami i na szczescie z dala od ludzkich spojrzen. Trzeba byc twardym a nie mietkim.

Naszemu firmowemu kierowcy, siwiejacemu i cherlajacemu Nevresovi, ktory ma wsrod nas opinie zboczenca, cos sie we lbie poprzewracalo. W samochodzie przerazliwie wialo porannym chlodem, wiec chcialam zamknac okno. Kierowca zas otwieral je za kazdym razem gdy ja je nawet troche przymknelam. Nie pomogly prosby moja lamana turecczyzna, wiec w koncu podnioslam glos. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu kierowca zareagowal agresja i zaczal na mnie krzyczec po turecku, co chwila zamachujac sie na mnie reka. Zwyczajnie chcial mi odwinac, co w Turcji nie jest raczej wielkim fo pa. Juz dwa razy widzialam jak mezczyzna bije kobiete. Zazwyczaj klepia w ramie, bo Koran zakazuje bicia po twarzy. Nastraszylam go ze zadzwonie do biura ale to go tylko rozjuszylo i zaczal jechac bardzo brawurowo. Droga do hotelu jest dosc kreta, wiec serce mialam pod gardlem. Chcialam zalagodzic sytuacje, bo przeciez mialam jeszcze odebrac 5 turystow z dwoch hoteli. Wysoki poziom adrenaliny postawil caly moj organizm w gotowosci ale za wszelka cene chcialam zachowac zimna krew, chociaz przed oczami mialam wizje auta lecacego ze skarpy. Mialam nadzieje, ze Nevres opamıeta sie przy turystach ale grubo sie pomyliiam. Na przywitanie turystow wymusilam usmiech. Wdalam sie z nimi w rozmowe udajac, ze to normalka, ze kierowca tak jedzie bo sie spieszymy oraz ze nie powinno ich dziwic to ze ich rzuca od szyby do szyby. Jednak gdy w aucie znalazly sie dzieci, ktorym bylo zimno od nieszczesnego okna to moja cierpliwosc sie wyczerpala. Nevres w dalszym ciagu nie chcial zamknac okna, bo bylo mu goraco. Zadzwonilam do transferowego, zeby po turecku tytlumaczyl kierowcy, ze dziecku jest zimno. Kierowca w koncu ustapil ale dalej jechal jak opetany. Na miejscu przesiadkı turystow do duzego autokaru przesiadlam sie do innego kierowcy, ktory mial mnie odwiezc spowrotem. Gdy Nevres to zobaczyl, to znowu zaczal na mnie krzyczec i zamachiwac sie a wszystko to na oczach calego autokaru. To byl chyba jeden z moich najgorszych dni. Potem sie okazalo, ze kierowca byl pod wplywem alkoholu, czego ja wogole nie wyczuwalam. Oczywiscie sprawy nie pozostawiam bez echa.

piątek, 23 lipca 2010

Pamukkale

Wycieczki ze mną w roli przewodniczki dają wszystkim niezapomniane wrażenia. Bez małych przygód się nie obędzie i dlatego nigdy nie jest nudno. Wczoraj pojechałam do Pamukkale, czyli białych tarasów wapiennych, po których spływa woda o temperaturze 35 stopni, silnie nasycona węglanem wapnia i innymi minerałami. Wygląda to jak lodowiec w środku rozżarzonej góry.
Na wycieczkę pojechałam z Mahmutem - tureckim "cichym" przewodnikiem, o którym możnaby napisać książkę, bo mając dopiero 30 lat przeżył już bardzo wiele, nie raz ocierając się o śmierć, co widać po licznych bliznach na jego ciele. Mahmut pracował m.in. jako clown w cyrku we Włoszech, więc w strategicznych momentach zabawiał naszych turystów śmiesznymi minami. Połączenie zwariowanego Mahmuta z moim roztrzepaniem i małym doświadczeniu w prowadzeniu wycieczek nie było może najlepsze, ale niech żyje Wielka Improwizacja i wszyscy byli bardzo zadowoleni z wyjazdu.

Odbieralam turystow tylko z dwoch hoteli, wiec mialam nadzieje ze szybko wyjedziemy na trase. Bylam wczesniej w pierwszym hotelu i probowalam zadzwonic z recepcji do pokoi i powiedziec ze juz czekam. Niestety, co sie czesto zdarza - telefon nie zadzialal a biedny zaspany recepcjonista nie wiedzial o co chodzi. Zaprowadzil mnie do pokoiku obok recepcji, gdzie musialam przejsc przez plątanine nóg panow spiacych na fotelach. Tam byl drugi telefon cuchnacy papıerosami, ze az mnie odrzucilo. Ten tez nie zadzialal. Wyszlam po cichu zeby nie budzic spiacych. Wrocilam do recepcji i probowalam zadzwonic do pokoi wykręcając zero. Uslyszalam w sluchawce jakis meskı glos mowiacy po turecku i sie przestraszylam ze pomylilam pokoje. Rozlaczylam sie i sprobowalam jeszcze raz. Tym razem ktos nie odebral od razu. Uslyszalam dzwoniacy telefon w pokoıku obok i gdy przestal dzwonic, uslyszalam ten sam glos w sluchawce. Dopiero wtedy zorientowalam sie ze wykrecajac zero z przodu polaczylam sie z pokoikiem obok. Wybuchlam niepochamowanym smiechem i dalam spokoj z dalszym wydzwanianiem.

W kolejnym hotelu skolei troje turystow zaspalo, wiec mialam opoznienie. Ale wlasciwie dobrze sie zlozylo, ze mialam chwile czasu, bo wlasnie za chwile mialo sie wyjasnıc dlaczego mnie tak strasznie bolal brzuch w nocy. Dopadla mnie ''zemsta Sultana'' i niestety jest to jednoznaczne z rozwolnieniem i ogolnym oslabieniem. Czekalo mnie ok 2 h drogı do pierwszego postoju, na ktorym jest fantastyczne sniadanie. W dodatku musialam sie zatrzymac zaraz za Bodrum, bo mieli mi dowiezc lepszy mikrofon. Niestety ten rzekomo lepszy nie dzialal duzo lepiej od starego i turysci slyszeli mnie jak przez stare radio, a zeby mnie bylo wogole slychac to musialam mikrofon wkladac niemalze miedzy zeby. Mahmut jest slynny z tego, ze co chwile pokazuje gdzie sa pola tytoniowe. Mialam obawy, ze Mahmut bedzie mi psul krew ale fınalnie super sie z nim dogadywalam, a to z tej racji ze Mahmutowi bylo wszystko jedno i dawal mi calkowicie wolna reke co do wszelkich decyzji. O dziwo duzo wiedzial i dowiedzialam sie kilku nowych rzeczy o miejscach przez ktore przejezdzalismy.

Ale wrocmy do sniadania... Na miejscu spotkalam Ele ktora tez jechala do Pamukkale, ale z wieksza grupa i lepszym autokarem wiec byla o 20 min do przodu. Objawy mojego sultana nasilily sie i caly postoj biegalam do toalety, w ktorej byla niemilosierna kolejka. Uniform dziala cuda i nikt nie protestowal na moje wpychanie sie. Nic nie zjadlam i nie mialam sily nawet mowic a nogi trzesly mi sie jak galareta. Zaczepilam polskie turystki z innego biura (bo przeciez nie zapytam swoich) o jakies medykamenty. Nikt nie mial lekow na rozwolnienie i jedynym ratunkiem byl przeczyszczacz rur czyli Coca-Cola. Od tego dnia wychwalam ten napoj pod niebiosa, bo ostre objawy sultana przeszly mi po ok 30 min i bylam w stanie prowadzic wycieczke. Zwlaszcza, ze po sniadaniu zaczyna sie opowiadac do mikrofonu przez reszte drogi, czyli ok 2,5 h.

Przy bramkach wejsciowych do Pamukkale straszna kolejka a upal jak sto dwadzıescia. Mahmut wyczail jakas wolna bramke i wola nasza grupe. Ja zdziwiona ze jakas bramka jest pusta prowadze grupe ı objasniam sposb kasowania biletu. Za chwile okazalo sie czemu bramka byla wolna - po przepuszczeniu kilku osob cos sie zacielo i wiecej osob nie moglo przejsc. Akurat obok zwolnila sie druga bramka, wiec zawolalam grupe do tej drugiej a tu nagle prosto na mnie pcha sie jakis przewodnik ze swoja grupa. Co za cham i prostak. Opieprzylam go porzadnie ale to nie podzialalo ı normalnie musialam zatrzymac go reka. Uf! No dokladke ja sama dostalam potem ochrzan od ochroniarza za przepuszczenie dzieci przez przejscie dla inwalidow, przy ktorym uruchomilam jakis alarm. Jaja jak berety ale na szczescie nie rozumiem po turecku i Mahmut musial sie tlumaczyc.

Cala presja na wycieczce do Pamukkale polega na tym, ze trzeba zrealizowac caly program w taki sposob, aby turysci byli zadowoleni, czyli zeby mieli wystarczajaco duzo czasu na zwiedzanie i posilki oraz zeby zdazyli na kolacje do swoich hoteli. Gdy sie jedzie busem MIDI, ktory wyciaga 25 km/h pod gore to wyrobienie sie ze wszystkim graniczy z cudem. A zwlaszcza jak sie jedzie po raz pierwszy w roli przewodnika. I tak wlasnie dalam trche za duzo czasu wolnego w Pamukkale, w dodatku 4 turystki sie spoznily, po drodze palacy turysci i zmeczony kierowca blagali o postoj. Zamiast wrocic najpozniej o 21 do hoteli to wrocılısmy o 22.30. Na szczescie udalo mi sie zalatwic kolacje w obu hotelach a poza tym cala wycieczka przebiegala w tak fantastycznej atmosferze, ze nıe uslyszalam ani slowa niezadowolenia. Trafilam na pozytywnych ludzi no i zreszta przeciez jestem swıetna przewodniczka :). Mimo ogromnego zmeczenia, bylam z siebie bardzo zadowolona i znowu sie przekonalam ze jako przewodnik i kierownik czuje sie jak ryba w wodzie.

wtorek, 6 lipca 2010

Katamaran Disco

Dawno nie pisałam, bo miałam sporo zajęć. Dużo pracowałam w ciągu tygodnia, a gdy miałam wolne to nadarzała się okazja do imprez - a to z okazji urodzin, a to ze znajomymi od jeep safari, a to otwarcie klubu z darmowymi drinkami.
W piątek miałam tą przyjemność pójść z turystami na dyskotekę na Katamaranie, oczywiście w charakterze rezydentki. Miałam dużo szczęścia, bo wyjątkowo mogłam iść bez uniformu, w swoich normalnych ciuchach. Pójście na dyskotekę w uniformie oznacza absolutny zakaz zabawy oraz zaczepianie przez zabawowiczów, którzy myślą, że jesteśmy z obsługi.

Katamaran jest wielką łodzią, mieszczącą około 2 tysięcy osób. Zainstalowano na niej światła, podesty, głośniki i wszystko co na normalnej dyskotece. Najciekawsza jest szklana podłoga, przez którą widać morską wodę. Katamaran wypływa na otwartą wodę, niezbyt daleko, tak że  jeszcze widać światła miasta. Przez całą noc na pokładzie odbywają się show, które niestety nie powalają na kolana. Dużo w tym nagości, erotyki i perwersji.Tancerze i tancerki co chwilę się przebierają, lub rozbierają ale praktycznie każdy z nich tańczy solo, nie robią żadnych układów czy figur i dlatego jest to trochę monotonne. Mam porównanie z drugą słynną dyskoteką w Bodrum - z Halikarnasem, podobno największą impreza na wolnym powietrzu, w której byliśmy pierwszego dnia po przylocie do Turcji. Na Katamaranie zaskakują jednak tranzwestyci, których bardzo ciężko odróżnić od kobiet a także mężczyźni wykonujący taniec brzucha, o ruchach bardziej kobiecych niż nie jedna kobieta. Temat tranzwestytów jest dość ciekawy, bo Turcja uchodzi za kraj bardzo nietolerancyjny dla tego typu oryginałów. Przykładowo - homoseksualiście nie mają tu prawa bytu.

Ale wróćmy do mnie. Miałam wielkie szczęście, że spotkałam znajomego Turka, mówiącego po polsku, który pracował wcześniej dla jednego ze sklepów, który odwiedzamy z turystami. Dżelal mieszkał 6 lat we Wrocławiu i przyjechał do Bodrum na jakiś czas, ale że mu się nie spodobało to postanowił wrócić do Polski. Jeden Turek mówiący po polsku to za mało i o dziwo Dżelal był z kolega Turkiem , który też świetnie mówi po polsku. Ufuk studiował filologię polską w Istanbule i pracuje w Bodrum dla polskiego biura jako jeden z dwóch przewodników polskojęzycznych (tzw. Gokart, czyli potoczna nazwa dla przewodnika po Turcji). Z tymi sympatycznymi kolegami przegadałam całą dyskotekę i czas mi szybko zleciał. Trochę się bawiłam na parkiecie, ale niestety zmęczenie dawało się we znaki, a poza tym muzyka nie taka jak lubię, czyli wielkie i głośne łup łup! Impreza trwała od 24 do 5 rano.

Potem spotkałam jeszcze jednego znajomego i udało mi się przetrwać do samego rana. Moi turyści byli średnio zadowoleni, przede wszystkim dlatego, że nie mogli się opić jak sami powiedzieli, bo przykładowo butelka wódki kosztuje 240 $ !!! Masakra ! Ale jak luksus to za miliony...

wtorek, 29 czerwca 2010

Uroki życia

Czasem szczęście się uśmiecha do wszystkich na raz. Wczoraj w dniu wolnym od pracy udało nam się skorzystać z propozycji znajomego i w sześć osób popłynęliśmy w mały rejsik żaglówką. Świetna sprawa a wszystko za jeden uśmiech :). Popływaliśmy w pięknej zatoce, gdzie zacumowaliśmy na kilka godzin i zjedliśmy lunch z jednej wielkiej patelni. To jest życie!

Rafting na rzece Dalaman

W piątek byłam z czwórką turystów na raftingu na rzece Dalaman, 4 h drogi od Bodrum. Miałam duże obawy, żeby spływać razem z nimi. Po pierwsze mam mrożące krew w żyłach wspomnienia z raftingu w Nepalu a po drugie turyści, których sama de facto zapisałam na tą wycieczkę, mieli po ok 60 lat... Limit wieku na rafting jest 55 lat, jednak możemy czasem pójść turystom na rękę. Teraz właściwie sama wykopałam pod sobą dołek, jednak wciąż miałam wybór - spływać z nimi czy poczekać w bazie. Jednak ciekawość dała za wygraną i po 4 h jazdy już siedziałam z moimi turystami w pontonie, wraz z nepalskim instruktorem. Na dzień dobry zabłysnęłam moim nepalskim słownictwem i ubiłam interes - obiecałam zaśpiewać nepalską piosenkę w nagrodę za niewrzucenie mnie do lodowatej rzeki, gdyż wiedziałam, że będę pierwszą, którą taka przyjemność może spotkać. Obietnicy dotrzymała, jednak do rzeki i tak sama na koniec wskoczyłam :), ale przynajmniej ominął mnie element zaskoczenia. Sam spływ trwał 3 h i pierwsza połowa kosztowała mnie sporo stresu, bo moja ekipa niestety nie  mogła załapać metod wiosłowania. Ciężko było z synchronizacją ruchów, a już nie wspomnę o spóźnionej reakcji 60 latków. Niezłe z nich hard cory, że się na takie coś zdecydowali, ale niestety młodość nie wieczność i refleks już nie taki. Mimo, że nepalski przewodnik wydawał komendy po polsku, bo na szczęście umiał powiedzieć - do przodu, do tyłu, prawa, lewa, to turystom zajęło sporo czasu zanim zapamiętali co robić na poszczególne komendy. Dziwnym trafem turyści bardzo szybko reagowali na komendę - get down - czyli "na dół", w której trzeba było się schować do środka pontonu, gdy płynęliśmy przez wielkie stopnie wodne. Strasznie długo natomiast zajmowało im powrócenie na swoje miejsca, gdy trzeba było szybciutko wiosłować, żeby nie przewrócić łódki. Z całej przygody udało mi się wycyganić filmik, więc jak wrócę to sami zobaczycie jaka to duża przygoda :).

niedziela, 27 czerwca 2010

Fala za falą

Z tygodnia na tydzień co raz bardziej zaczyna mi się tu podobać. Praca zaczyna mi dawać radość, pomimo diabelnie stresujących sytuacji a sama Turcja zaczyna odkrywać przede mną rąbka tajemnicy.

Koniecznie chciałam coś naskrobać na blogu, ale widzę, że moja składnia jest w opłakanym stanie. Ostatniej nocy byłam na imprezie i spałam tylko 2,5 h po czym musiałam wstać na całodniowe dyżury w hotelach, więc niech się nie dziwią , tylko próbują się trochę pogłówkować o co mi chodziło :).

Miałam niesamowity tydzień - we wtorek byłam z turystami na jeep safari połączone z rejsem małym statkiem. Rejs dostarczył mi nie lada wrażeń, bo morze było dość wzburzone. Mam do morza duży respekt i fale są dla mnie totalną abstrakcją, a tych nie brakowało. Kapitanowi sporo trudności przysporzyło znalezienie zatoczki, w której moglibyśmy zjeść obiad bez konieczności łapania uciekającego talerza. Muszę przyznać, że miałam niezłego pietra, gdy fale miotały naszym statkiem na wszystkie strony. Sytuacja na morzu zmienia się diametralnie szybko i spokojna woda potrafi się zamienić w spienione, wściekłe bałwany. Kapitan twierdził, że jest wszystko w porządku, więc jednak strach ma wielkie oczy, ale chyba sam nieźle się zestresował, gdy wielkie fale zaczęły nas spychać prosto na skały. Gdy wreszcie zaufałam umiejętnościom kapitana oraz stabilności łódki, siadłam na dziobie i poczułam niesamowitą frajdę z kołysania. Wcześniej miałam początkowe symptomy choroby morskiej, ale szybko mi przeszło, gdy sama wskoczyłam do wody, żeby się ochłodzić - taka metoda naprawdę pomaga.

Niestety wieczorem, kilka godzin po rejsie, choroba morska dała się we znaki-miałam mdłości i byłam zielona na twarzy. Gdy się położyłam spać to miałam wrażenie, że moje łóżko płynie. Cały czas miałam widok fal przed oczami. Nie mogłam zasnąć, a czekały mnie tylko 2 h snu przed transferem. Niestety sen nie pomógł i jechałam do hoteli po turystów modląc się, żeby nie puścić pawia na przywitanie. Po transferze miałam kolejne 2 h snu przed sobą, bo rano musiałam wstać na spotkania informacyjne z turystami, które są chyba największą niedolą. Wychodzi się wtedy na linie ognia a turyści ciskają granatami spojrzeń i salwą niemiłych słów o tym co im się nie podoba. Symptomy choroby morskiej przeszły mi dopiero po południu i wreszcie mogłam wrzucić coś na ruszt.

środa, 23 czerwca 2010

Miekkie serce, twarda dupa

Ostatnia niedziela była moim największym dotychczas sprawdzianem w pracy rezydentki cudotwórczyni. Zostałam wysłana w roli przewodnika (prawie zesłana niczym na Syberię) do Efezu - starożytnego miasta greckiego na terenie Turcji. Problem w tym, ze nigdy w życiu tam nie byłam. Nie mam też należytego przygotowania historycznego, co stanowiło największy problem. Byłam przerażona, mimo, że wiedziałam iż wcześniej czy później czeka mnie ta niedola. Ambicja wzięła górę i od samego rana w sobotę zasiadłam do nauki. O dziwo biuro raczyło poinformować mnie aż o jeden dzień wcześniej, że będę przewodnikıem. Uczyłam się przez cały dzień i wıeczór, zła na siebie, że wcześniej się za to nie wzięłam, w czasie gdy reszta relaksowała się nad basenem a wieczorem poszła na imprezę organizowaną przez firmę od jeep safari. Z wielkim bólem musiałam zrezygnować ze spotkania z fantastycznymi ludźmi poza godzinamı pracy. Mówi się trudno, kiedyś sobie to odbiję.

Wyjazd o 4.30... nıe mogłam spać, bo myślałam o tym, jak mało czasu mi zostało żeby się wyspać i o tym, jak mało jeszcze umiem. Istny dramat i męczarnia! Spałam 2 h. Wszyscy mnie pocieszali, że dam radę, myśląc w głębi duszy : ,,Jak dobrze, że to nie ja!". Miałam mieć do pomocy jednego z tureckich przewodników, tzw. shadow guide, czyli cichego przewodnika. Shado guide nic nie robi tylko jest, bo jego obecności wymagają tureckie przepisy. Shadow guide zazwyczaj nic nie wie, bo przecież ma być cichym, co jest jednoznaczne z "niedouczonym". Poza tym miał ze mną jechać inny rezydent (J.), ale z nim to jeszcze inna historia i na razie szkoda mi czasu żeby się nad tym ,,luzakiem,, rozwodzić.

Wszystko pięknie w teorii, a w rzeczywistości...

Rezydenci ı tureccy przewodnicy zdrowo zaszaleli na ımprezıe, w wyniku czego nıe pojechał ze mną przewodnik Emrah. Emrah jako jedyny miałby coś do powiedzenia o Efezie i w dodatku mowı dobrze po angielsku. Poza tym kolega J. sıe nıe bardzo przygotowal mımo podzıalu zadan ı zreszta on tez zdrowo poszalal na ımprezıe. A moze bardzıej nıezdrowo, bo jak wsıadal rano do autokaru to jego twarz mıala kolor zıelony...

Poza tym o 4.30 dowıedzıalam sıe, ze jednak mam nie jechać do Efezu, a robıę tylko tzw. toplame, czyli dowożę turystow do punktu przesıadkowego. Wıedzıalam, ze  J. sıe nıe nauczyl. Po pierwsze nıe wıedzıal ze to on ma byc przewodnıkıem a nıe a, a po drugie soboty wyjasnıal zawıloscı rozlıczenıowe z naszym bıurem. Wıedzıalam ze J. nic nie umıe, ı ze mam mıekkıe serce a jeszcze nıeutwardzona dupe, zgodzılam sıe pojechac. Daj palec a wezma  cala reke a jeszcze na nıą naplują. Tak bylo ı tu...

Po tym przydlugım wstepıe chcıalam juz przejsc do realızacjı wycıeczkı, ale w wıelkım skrocıe: dwoje turystow zaspalo, co wywołało opóźznıenıe, potem dwie turystkı zapomnıaly torby z busa przesaıdkowego - kolejne opoznıenıe. W Efezıe znıka mı gdzıes dwoje turystow, mımo ze podalam dokladny czas ı mıejsce spotkanıa, w razıe gdy ktos sıe odlaczy. Pojechala ze mna przewodnıczka Dudu, ktora od 2 lat w Efezie nıe byla ı ma smıeszny, trudny do zrozumienia akcent angıelskı ı musialam sie bardzo wsluchıwac zeby zrozumıec o co jej chodzı. Okazalo sıe ze o Efezie umıem wıecej od nıej, przygotowujac sıe przez jeden dzıen z przewodnika Pascala.... Poza tym w drodze powrotnej mam kontrole policji. która nie mając się do czego doczepić, wynajduje problem w kolorze autokaru.

Ostatecznıe cala wycieczka kończy sıe bardzo pozytywnıe ı nıe wıem, czy to mój Anioł Stróż czuwa, czy dıabel stwıerdził, że już za dużo pode mną dołków nakopał w ciągu jednego dnia. Mialam fantastycznych turystow ı jestem pozytywnıe zaskoczona reakcja Polakow na nıektore trudne okolıcznoscı. Na takıej calodnıowej wycıeczce mozna zlapac swıetny kontakt z turystamı, a mowıenıe do grupy przy bezposrednım kontakcıe wzrokowym to cos w czym czuje sıe bardzo dobrze, duzo lepıej nız przy mowıenıu przez mıkrofon w autokarze.

środa, 16 czerwca 2010

O naturze Polaków

Niestety zauważam bardzo smutną prawidłowość w naszym polskim odbiorze rzeczywistości. Zarówno turyści, jak i moi współpracownicy są święcie przekonani, że cały świat jest przeciwko nim.

Polak przyjeżdża na długo wyczekiwany urlop wkurzony jak diabli i nawet, gdy wszystko jest O.K., to i tak jest do dupy. Jak pada przelotny deszcz to jest źle, jak jest bezchmurne niebo to jest źle, jak jest upalnie to też jest źle. Właściwie to nigdy nie jest dobrze. W restauracji nie było chleba do obiadu. Toż to skandal jest. Czy to pogoda, czy to obsługa hotelu, czy to obsługa rezydentów - wszyscy się na biednych turystach uwzięli. A najgorsze jest to, że turyści płacą grube pieniądze, żeby się tak denerwować. I niestety myślą, że wraz z pakietem wakacyjnym wykupili niewolników, na których można wrzeszczeć do woli.

Wczoraj w nocy odwoziłam turystów na lotnisko i jeden z nich siadając zahaczył spodniami o zapięcie pasa i zrobił sobie dziurę na tyłku. Klął niemiłosiernie i mało co nie pobił swojej dziewczyny, która próbowała go uspokoić. Tak się rozsierdził, że wykrzyczał do mnie : " Niech Pani powie kierowcy, że zaraz wyp....lę to siedzenie przez okno!" Na szczęście nie mówię wiele po turecku, więc nawet nie próbowałam tłumaczyć kierowcy co się dzieje, ale i tak myślę, że po krzykach i gestykulacji doskonale wiedział co się święci. Okazało się, że Pan miał spodnie aż za 175 zł i dodatkowo wkurzyło go to, że zapięcie do pasów jest, ale nie wiadomo po co, bo samych pasów nie ma... Na szczęście udało mi się obrócić wszystko w żart i to tylko dzięki poczuciu humoru dziewczyny poszkodowanego.

Co do moich współpracowników, to przyznam szczerze, że też ciężka sprawa. Jakkolwiek biuro nie przydzieliłoby zadań, to zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie non stop narzekał. Swoją drogą nagromadzenie wszystkich skarg i zażaleń od biednych turystów, których zawsze musimy wysłuchać, sprawia że kulminuje się w nas rezydentach niesamowita ilość negatywnej energii, która wybucha potem ze zdwojoną siła  i skupia się zazwyczaj na tych, którzy sobie na to nie zasłużyli. Ciężko jest mi utrzymać mój optymizm, gdy tyle złych wibracji w powietrzu. Ale jeszcze walczę i staram się zaczynać i kończyć dzień z uśmiechem na ustach a nie w dłoni :).

poniedziałek, 14 czerwca 2010

  Dla turystów to nawet i wielbłąd się popisze

Anegdotki - Mała Zosia

Po tym tygodniu mogłabym tyle opisać, że nie wiedziałabym od czego zacząć. Narzekać mogłabym wiele na moją pracę, firmę, turystów... ale po co.
Dzisiaj mam wolne pierwszy raz od 9 dni i odnaleźć się nie mogę, gdy nagle mam do dyspozycji calutki dzień. Tzn. wolne z poprawką, bo rano zostałam zerwana z łóżka w pilnej sprawie, gdzie po godzinnym oczekiwaniu na transport zostałam odwołana. Tak to właśnie - turecka turystyka.

Niestety dochodzę do wniosku, że polscy turyści mają nieraz coś nie tak z głową. Jedna turystka zapytała mnie dlaczego kwiatki w Turcji rosną w doniczkach? I o dziwo znałam odpowiedź!

Na szczęście trafiają się też ludzie na poziomie, którzy nie chodzą z zadartym nosem oraz nie wynoszą się ponad "Nas", czyli szarą masą pracowników-niewolników, biegających dookoła turysty, z którym należy obchodzić się jak z jajkiem. Otóż w środę wiozłam z lotniska fantastyczne małżeństwo, z 2 letnią córką Zosią, która była przez całą drogę bardzo dzielna i nie marudziła. Jednak, gdy dotarliśmy do hotelu, Zosia potrzebowała chwili samotności, aby w spokoju się załatwić, co było widać po minie, jak stwierdziła jej mama. Cała akcja rozgrywa się przy recepcji. Mama mówi do niej :" Zosia powiedz kupce, żeby jeszcze nie wychodziła. Powiedz, żeby jeszcze poczekała." I jak tu nie buchnąć śmiechem. Niestety musiałam się opanować, a do tego wszystkiego nasz kierowca ganiał za Zosią aby wręczyć jej cukierka i pojąć nie mógł dlaczego ta ucieka. Najgorsze jest to, że Zosia nie miała pampersa...

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Wszyscy jesteśmy Murzynami

Chyba zaczynam dostawać fioła.  W kumulacji całej złości na warunki pracy wybucham rozładowującym cały stres śmiechem, gdy przychodzi mi do głowy hasło: „Wszyscy jesteśmy Murzynami”. Miałam dzisiaj mieć wolne, jednak rano musiałam czekać w biurze na coś, co miało nie nadejść aż do wieczora, bo taki jest system pracy mojej firmy – wszystko na ostatnią chwilę, łącznie z przekazywaniem najważniejszych informacji. Stwarza to sytuację, że rezydent jest niczym ptak na uwięzi. Aż grzech nie wspomnieć o wielowiekowej tureckiej tradycji, w której Sułtan najpierw zabijał swoich braci – jego potencjalnych następców, a która to zmieniła się w efekt „złotej klatki”, gdzie bracia nie byli zabijani ,lecz zamykani w pałacu, otoczeni luksusami, ale bez prawa do wolności. Tylko, gdzie te luksusy i bogactwo ? Jak w kabarecie „Ani mru mru” odpowiedź brzmi” „ Nie ma”.

Mieć wolne oznacza być pod telefonem i najlepiej nie wychodzić z lożmana (kwatery), bo a nóż widelec będą mnie potrzebować. Tak jak dziś…
Od 2 dni mamy wodę w basenie w naszym lożmanie, na co wszyscy radośnie krzyknęli „Hurra!”. Nie ważne, że dwa razy machnę i już ściana, bo najśmieszniejsze jest to, że wczoraj wieczorem chcąc potowarzyszyć koleżance, która za dnia pracowała i nie mogła się z nami wykąpać, wskoczyłam do basenu ze świeżo wsypanym chlorem. I nawet nurkowałam! Na szczęście skóra mi nie zeszła, ale oczy jakoś tak dziwnie szczypały :). Dzisiaj musiałam sobie tą przykrą sytuację wynagrodzić i beztrosko wylegiwałam się na leżaku,  kąpiąc się, gdy było mi zbyt gorąco. Szczęście jednak jest ulotne i tak po ok. 3 h leniuchowania dostaję telefon, że muszę jechać po turystów wracających z rejsu wycieczkowego. I pyk, bańka mydlana pękła.

Mam dzisiaj zmienne nastroje, jak kobieta w menopauzie (bez obrazy). Przez to, że piszę bloga zaczynam się alienować. A może to działa na odwrót ? Ciężko czuć empatię, gdy moje pozytywne nastawienie zostaje natychmiast stłumione przez głos Ludu, wiecznie nieszczęśliwego, gdzie każdy z osobna myśli, że jest traktowaney najgorzej ze wszystkich. A jak mówiłam :”Wszyscy jesteśmy Murzynami"

Na koniec chciałabym Was Moi Drodzy czytelnicy poinformować, że mimo iż nie zawsze mam internet i nie jestem w stanie odpisać to z niecierpliwością czekam na wieści z Waszego świata.

niedziela, 6 czerwca 2010

A niech się Turek uczy polskiego

Dziękuję Pani Ewie za miłe słowa :). Aż zachciało mi się z rana napisać o moim odkryciu. Wypoczęłam wczoraj i świat zaczyna przybierać innych kolorów. Najważniejsze, że miałam wczoraj bardzo dużo czasu tylko dla siebie, a na zakończenie dnia obejrzałam zachód słońca siedząc na uroczym wzgórzu przy ruinach wiatraków, wsłuchana w śpiew ptaków i w siebie.

Małe problemy, które wcześniej drażniły, teraz raczej bawią. To, że kierowca autobusu, w którym spędzam większość dnia jadąc po lub z turystami mówi tylko po turecku już tak nie psuje krwi, pod warunkiem, że on lub ja znamy drogę. Pokazuję Panu Kierowcy, że mamy 15 min żeby dotrzeć do hotelu na końcu świata. Mówię mu liczby po Turecku, a on rozumie o co chodzi, przyspiesza ale zadaje jeszcze jakieś pytania. Strasznie długie te tureckie słowa, ale bardzo fajnie brzmią. Tośmy sobie pogadali proszę Pana. Nie rozumiem. Stosuję wtedy metodę mamy i nawet nie wysilam się, żeby mówić po angielsku, tylko po polsku. Po wykonaniu zadania zgodnie z czasem, mówię do niego "piona". A niech się Turek uczy polskiego :).

sobota, 5 czerwca 2010

(P)Rezydentura

Uff... to były cztery bardzo ciężkie dni. Zaczęła się praca. Jestem na nogach od rana do nocy z przerwą na parogodzinny sen. Dołożyć do tego maksymalny stres i wychodzi mieszanka wybuchowa. Organizm sygnalizuje wtedy dziwny stan i mimo mojej złości na całą sytuację, obserwuję jego reakcje z pewnym zaciekawieniem. Najbardziej widoczny jest brak poczucia czasu, niemożliwość określenia na oko godziny, bo czas upływa zupełnie nielogicznie szybko tam gdzie trzeba go więcej, a zbyt wolno tam, gdzie człowiek chciałby uciec na koniec świata. Zadziwiające, że człowiek w ogóle zapomina o własnych potrzebach i po kilku godzinach potrafi sobie uświadomić, że 4 godziny temu chciało mu się siku, lub że język przysycha do podniebienia już od rana. Jeść już nawet nie woła, bo ze zmęczenia ma mdłości.

Gdy po skończonej pracy jakimś cudem doczłapie się do łóżka, to zmęczenie jest tak duże, że organizm nie może zrezygnować ze stanu gotowości do działania. Gdy mój mózg wreszcie uwierzy, że teraz naprawdę moje ciało może się odprężyć i zapaść w sen, organizm próbuje jeszcze walczyć z taką nagłą zmianą stanu bytu. Próbuje zasnąć, ale za każdym razem zaczyna mi się śnic, że stoję na wysokim, skalistym brzegu i zaczynam spadać do wody. W momencie dotknięcia wody moje ciało wydaje spazmatyczne drgnięcie i następuje pobudka. Za chwilę potwierdza się teoria spiskowa, bo mimo iż jest godzina 2.00 i za 5 h mam wstać do pracy, to na telefon koleżanki z łóżka obok dzwoni turystka w potrzasku.

Biedni turyści potrzebują supermana... oto my - niezniszczalni, odporni na wszystko, gotowi na wszystko, o każdej porze dnia i nocy, zawsze uśmiechnięci (P)REZYDENCI

poniedziałek, 31 maja 2010

Imprezowanie

Region Bodrum znany jest z dużego zaplecza imprezowego. W ciągu całego pseudoszkolenia byliśmy na kilku niezłych imprezach, z czego ostatnia chyba była najlepsza z pewnych względów. Wyjście na parkiet wiąże się z wystawieniem na pastwę tureckich, czarnych spojrzeń, a czasem dochodzi nawet do rękoczynów. Po jednej takiej imprezie stwierdziłam, że to nie dla mnie, bo strasznie to irytujące, ciężko się odprężyć kiedy jest się cały czas obserwowanym. Na szczęście nie zawsze i wszędzie tak jest. Najlepiej na imprezę iść z większą grupą znajomych. Wtedy można czuć się bezpieczniej. Niestety czarną stroną naszego imprezowania jest to, że naszemu szefostwu bardzo się to nie podoba, a tym bardziej, gdy z mieszkań obok obserwują nas Rosjanie, którzy mają absolutny zakaz imprez... Big Brother patrzy i obserwuje...

Jeep Safari

Mieliśmy całodniową wycieczkę jeepami po okolicy. Fantastycznie: wiatr we włosach, piach w ustach, 60 na liczniku ( czasem pan kierowca zaszalała i było 70 :D) i uśmiech na buzi. Na wycieczce mieliśmy krótki trekking w Sennej Dolinie ( faktycznie sennej, bo gorąco tam jak diabli), potem dla chętnych, których było niewielu - kąpiel pod prysznicem lodowatej, górskiej wody, świetny masaż na plecy ale mało co mi siła wody nie zdjęła stroju. Gromada tureckich pracowników z obsługi miałaby ubaw po pachy, a szczególnie, że będziemy się jeszcze nie raz spotykać w pracy. Oglądaliśmy żółwie, które naturalnie żyją w bajorze wielkości wielkiej kałuży, zjedliśmy przepyszny swojski obiad przy wiejskiej chacie a na koniec odpoczęliśmy na cudownej plaży, chyba najpiękniejszej jaką do tej pory tutaj widziałam. Jak zwykle niewiele osób się kąpało ( nie wiem co z nimi nie tak) i mimo ,że były duże fale to ja szybko się nudziłam samotną kąpielą. Śmieją się ze mnie że mam ADHD i nie mogą pojąć skąd mam tyle energii. Jak to skąd ? Od wszystkich którzy mi ją wysyłają z Polski czy Anglii... :)

Przejażdżka konna





Mam tyły w zdawaniu relacji, ale przypuszczam, że za 2 dni gdy zacznę pracę będzie właśnie tak. Dlatego teraz jeszcze parę zdań o moich ostatnich dniach. Jestem trochę nieprzytomna, bo wczoraj dostałam małego udaru cieplnego, więc może być trochę niegramatycznie.





 Mieliśmy przejażdżkę na koniach po okolicy i jak dla mnie bomba. Niektórzy byli jednak przerażeni. Zwłaszcza gdy ja zaczęłam prowadzić konie. Biegłam razem z koniem, koń zaczynał kłusować a jeździec obijać się o siodło na całego. Dwóch Panów prowadzących wycieczkę podłapało i z zaczęło innym dostarczać większych emocji. Okiem znawcy :) muszę przyznać, że sama stajnia jest bardzo czysta, konie są zadbane, jednak na pewno zbytnio eksploatowane. Na przejażdżkę konną idzie się w dość trudny teren, co dla niektórych jest nie lada wyzwaniem. Zjechanie ze stromej góry, po kamienistej drodze, jeśli się siedzi w siodle pierwszy raz podnosi adrenalinę. Zasady bezpieczeństwa są niezachowane, ale jak mówiłam dla mnie bomba, bo dostałam pozwolenie żeby się odłączyć od grupy i pojeździć szybciej. Koń na początku zdziwiony, że ktoś nagle się nim rządzi - nie bardzo chciał słuchać poleceń, ale bardzo szybko się dogadaliśmy i pod koniec udało mi się zagalopować. Okolica przepiękna, surowy górski krajobraz, a wszystko w kolorach złota.

środa, 26 maja 2010

Rejs

Cudowny, relaksujący, całodniowy rejs statkiem wycieczkowym po okolicznych zatoczkach. Oczywiście nie mogliśmy być zupełnie wyluzowani, bo zazwyczaj jakieś ogony firmowe wszechobserwujące ciągnął się za nami, ale co zrobić. Popływałam w nieskazitelnie czystej, lazurowej wodzie, poskakałam z pokładu, wypiłam drinka gapiąc się na urocze widoki wysepek i zatoczek i poopalałam moje blade ciało. Próbowałam nurkować z okularkami, ale ciężko się zanurzyć w takiej słonej wodzie, jest ogromna wyporność. Poza tym, nie wiadomo na jaką głębokość się schodzi, bo dno jest piaszczyste i nie ma się punktu odniesienia, nie wiadomo gdzie góra, a gdzie dół. Żadnej rybki nie zobaczyłam, a podobno jest wiele. Może gdyby nie było tyle statków rejsowych dookoła, i może gdybym miała maskę z rurką, to coś by się udało zobaczyć.

Wieczór jest przepiękny ale zaczęłam oglądać zdjęcia i zatęskniło mi się za wszystkimi :(... Polska wydaje mi się stąd bardzo odległa i czuję jakby minęło chyba ze sto lat odkąd wyjechałam.

Co do aklimatyzacji to idzie coraz lepiej, mija wilczy apetyt, problemów zdrowotnych nie ma, pomimo mycia zębów w słonej kranówce...

Delfiny

Parę lat temu miałam przepiękny sen, że pływam w ogromnych falach w lazurowej wodzie, a wraz ze mną delfiny... Dzisiaj można by rzec, że sen się wypełnił… jednak wcale nie było tak kolorowo. Byłam w delfinarium, gdzie znajdują się zaledwie 4 delfiny, co z punktu widzenia turysty jest marnym wynikiem. Jednak myśląc o tragedii tych biednych zwierząt, to jest ich o cztery za dużo. Obsługa nie grzeszyła angielskim ani profesjonalizmem, a same delfiny miały poranione noski , być może od siatki, którą wydzielono im niewielki obszar, gdzie mogą pływać. Ciężko było się nie zdołować całym tym widokiem, jednak zdecydowałam, że spróbuję się dobrze bawić i popływam z delfinami. Nie było jak we śnie, chociaż delfiny są piękne i woda miała lazurowy kolor. Delfina trzyma się za płetwę i uczucie swobodnego płynięcia razem z nim jest niesamowite, jednak świadomość tego, że przede mną tabun turystów ciągną za tą biedna płetwę sprawiała, że uśmiech od razu gasł na mojej twarzy. Sympatyczny Pan kazał się uśmiechnąć do zdjęcia i wyszczerzyłam zęby w sztucznym uśmiechu – jak trzeba to trzeba. Przyznam się też, że nie miałam zaufania do tych uroczych zwierzątek, nikt mi nie wytłumaczył, jak mam się zachowywać, więc miałam małe poczucie bezpieczeństwa. Drugi delfin, który nie „woził” uczestników, nagle do mnie podpłynął pod wodą trącając mnie nosem. Nie wiedziałam, co jest grane i gdy zobaczyłam reakcję panów trenerów uznałam, że chyba powinnam zacząć się bać. No to zaczęłam. Delfin wcale nie odpłynął, więc ja w nogi do drabinki. Delfin podobno był zazdrosny. Uspokoił mnie tylko głos P. stojącego na pomoście, tak jak reszta. Adrenalina mi podskoczyła i z wrażenia nie mogłam trafić rybką w pyszczek delfina :D. Zdjęcia wyszły za to bardzo piękne i to jest chyba największy plus tej przygody.

wtorek, 25 maja 2010

Patriotyzm

Zapomniałam dodać o najważniejszym - powiesiliśmy polską flagę tak jak obiecałam Rafałowi i pięknie sobie powiewa na wietrze :D

Leniuchowanie cz.2

Dzisiaj z rana byłam zwarta i gotowa, żeby jechać stopem do Milas oddalonego o jakieś 40 km. Nie znalazłam jednak nikogo chętnego, a gdy już ktoś się zdecydował, to było za późno, bo oczywiście wieczorem trzeba być na kwaterze, gdyby ktoś z biura miał jakiś pomysł na nagłe doszkolenie nas.
Skończyło się znowu leżeniem na plaży - ale tym razem udało mi się załatwić piłkę do siatkówki i w składzie turecko-rosyjsko-polskim poruszaliśmy się w popołudniowym słońcu. Wieczorem wybraliśmy się na noc turecką do baru na plaży , którą mogliśmy obejrzeć w przerwie meczu. Bardzo ciekawe te tureckie tańce, ale mężczyźni tańczą wręcz kobieco. A szczególnie kobieco tańczył pan, trzy bary dalej, gdzie był pokaz tańca brzucha :D.

Jutro mamy wreszcie jakieś konkretne szkolenie, więc z rana wstajemy. Uff..

Leniuchowanie

Od 2 dni mamy wolne, ale nie możemy się za daleko ruszyć, bo nigdy nie wiadomo czy wieczorem nie będzie jakiegoś dodatkowego szkolenia :(.

Wczoraj cholerne, męczące leżenie na plaży... Większość opalała się na "mudżyna" wystawiając swoje polskie, blade ciała na spalenie, a ja w cieniu podchodząc do tureckiego słońca jak pies do jeża . Przy opalaniu można umrzeć z nudów albo z gorąca. Na szczęście dalej jest przyjemny wiaterek, który chłodzi i woda w morzu jeszcze się nie nagrzała, co dla większości jest udręką, a dla mnie cudeńkiem.

Wczoraj ja też miałam swoje 5 minut, bo skaleczyłam sobie palucha u nogi zachaczając o wystający kawałek chodnika w drodze na plażę. Piszę, że ja też, ponieważ każdemu jakies małe przypadki sie przytrafiają, takie jak podwiezienie do kwatery przez policję czy np. skaleczenie wymagające szwów. Zapomniałam wcześniej opisać o dramatycznej sytuacji wspólokatorki A., która ma na nodze i palcu parę szwów. Skaleczyło ją szkło, które odprysło od rozbitej butelki. A wracając do mnie ( "bo ja jestem ważna :)" ) - zrobiła mi się niewielka ranka na nodze, jednak krew zalała buta i koniecznie potrzebowałam plastra, żeby mi się tam piach nie dostał. Uratował mnie jeden pan, szanowny kolega z salonu piekności przy plaży, który za każdym razem oferuje nam swoje usługi, a za chwile sympatyczny pan od leżaczków, na których się wylegujemy - zainterweniował spryskując mi ranę plastrem w sprayu ( jakieś klejące dziadostwo ). I tak oto cała plaża wiedziała, że skaleczyłam sobie nogę :).

niedziela, 23 maja 2010

Ostatnio zaktualizowane

Autostop turecki czyli "otostop"

Świetny dzień ! Z rana pobudka i tak, jak się wszyscy umówiliśmy o 10.00 ruszamy autostopem do Turgutreis, bo mamy wolne. Nasz pokój zwarty i gotowy na czas, a reszta opóźniona, więc nie wypalił pomysł z autostopowym wyścigiem do celu. Olewamy resztę i we cztery atakujemy tureckich kierowców. Długo nam to nie zajęło, autostop w Turcji fantastyczna sprawa. Turcy bardzo chętnie się zatrzymują i potrafią nawet nadrobić sporo drogi, żeby dostarczyć nas do celu. Pierwszy autostop do Turgutreis złapałyśmy błyskawicznie. A.K. chciała wyrzucić nieugaszonego papierosa, którym ją poczęstował nasz nowy turecki kolega i niestety podmuch wrzucił go z powrotem na moją twarz, potem na mój plecak. W ferworze walki przerzuciłam na torebkę A.K. wciąż rozżarzonego papierosa, gdy po chwili do akcji wkroczył nasz bohater Turek. Złapał żar gołymi rękami. Po sprawdzeniu, czy przypadkiem nie mam dziury w twarzy wybuchłam gromkim śmiechem.
W Turgutreis spędzamy trochę czasu – miejscowość urocza, z marina przy której stoją bardzo okazałe jachty i motorówki. Chwila wyciszenia na skalistym brzegu – wreszcie chwila samotności i kontaktu ze sobą, bo w grupie o to trudno…Potem ruszamy dalej do Gümüşluk, do którego zabiera nas na stopa Bloody Gorgeus Ahmed ( tak się przedstawił), z którym mogłam sobie pogadać po angielsku. Ahmet poza sezonem pracuje w Londynie a w sezonie orgainuzje rejsy po M. Egejskim.
J. Rozmówki polsko-tureckie się przydają i już udaje mi się wymieniać pierwsze parę zdań z miejscowymi. Mama coś wie o rozmowach w obcym języku z rozmówkami w ręku – ubaw po pachy.
W Gümüşluk chwile zabawiamy, bo co chwile dopadają nas przelotne, lecz solidne opady. Próbuję doskoczyć po kamieniach na tzw. Króliczą wyspę, do której można dojść zanurzonym po kolana w wodzie. Niestety bez butów, ciężko pokonać ostre kamienie i przed samą wyspą kapituluję.
Z powrotem zabiera nas stopem Szwajcarka, która tu mieszka parę lat. Sprzedaje nam kilka ciekawych informacji, jak np. żeby nie patrzeć Turkom w oczy przy rozmowie, bo dopiero wtedy nas szanują.
Na koniec wycieczki zostawiamy miasto Bodrum ( bo my mieszkamy w Gümbet tuż obok), gdzie można wymienić kase i zjeść dobrego kebaba.
Wieczorem dalsza część szkolenia ( wow! ) i biuro zabiera nas do łaźni tureckiej - „Hamam” do Turgutreis. Fantastyczna sprawa, dawno się tak nie zrelaksowałam. Najpierw sauna, potem kąpiel i peeling a na koniec masaże. Dla ciekawostki powiem, że tradycyjnie peeling, kąpiel i masaż pianą wykonywane są przez mężczyzn, co jest na początku trochę krepujące. Masaż niesamowity, tez wykonanywany przez Pana. Po wszystkim pyszna turecka herbatka - „czaj” i można iść spać.
Parę zdjęć tutaj:
http://picasaweb.google.com/kowalska.paulina.1986/OstatnioZaktualizowane#slideshow/5474221044151439858

piątek, 21 maja 2010

Dzisiaj paskudna pogoda, ulewa na całego. Z rana wreszcie coś konkretnego w kwestii szkolenia, czyli shopping tour. Ubaw po pachy przy mierzeniu skór i futer.
Oprócz tego dalej nie wiemy nic, więc resztę dnia się obijamy.

Z ciekawostek- na obiad zjadłyśmy spaghetti złożone z makaronu i sosu z proszku. Już mi brakuje polskiej wieprzowiny. Żeby nie było, że cały czas piszę o jedzeniu to was pocieszę (albo bardziej siebie), że za parę dni przejdzie mi "odkurzacz" jak już się zaaklimatyzuję i może wreszcie coś porządnego zjem. Kupiłyśmy jajka :D, więc jest dobrze - dotarłyśmy do dużego supermarketu, ale jak na razie wszystkie ceny razy dwa w porównaniu do polski.

czwartek, 20 maja 2010

Witamy w Turcji

Podróż z domu w Polsce do kwatery w Bodrum była bardzo długa, bo jak wyjechałam z Łęcznej o 17 tak byłam na miejscu ok 22 następnego dnia, bo prosto z lotniska odebrali nas autokarem. Jechaliśmy jakieś 9 godzin do Bodrum.
Jestem w fajnej ekipie 9 osób , tylko 2 chłopaków. Jak na razie mam pozytywne nastawienie, mimo kilku nieciekawych spraw, jak np. to że przez najbliższe 2 tygodnie mam wyżywienie we własnym zakresie i a potem to mogę zjeść obiad w hotelu, pod warunkiem, że w będę miała w nim dyżur i jesli będzie na to czas, więc raczej mam sobie sama zapewnić. Zakwaterowanie spoko, chociaż współlokatorki narzekały, warunki studenckie i brak miejsca na tony ciuchów , ale wszystko do przeżycia i jak dla mnie bomba, bo mamy balkon z fajnym widokiem. Wczoraj miły gest, bo biuro zaprosiło nas na imprezę do wypasionego klubu na powietrzu, nad samym morzem - Halikarnas, który wygląda jak grecka świątynka, panienki wypindrzone, turystki i nieturystki w szpilach, Rosjanki, Polki, Turki, Brytyjki. Dookoła piękne fontanny, podświetlone kolorowymi halogenami. Na scenie co chwile jakieś pokazy taneczne, bardzo głośna muzyka. Wejście kosztuje ok 70 zł ale my mamy zawsze za darmo. Wogóle Bodrum to wielka imprezownia, wzdłuż "promenady" rozsypanych jest milion głośnych dyskotek, które przeplatają się z kebabami.

Dzisiaj ciężki poranek, bo wszyscy zmęczeni a tu trzeba wstawać i załatwiać sprawy, jak np . robienie 10 zdjęć do dokumentów ( turecka biurokracja), potem przymiarka ciuchów. W życiu tyle czasu nie mierzyłam garderoby, bo nr 38 za ciasny a 40 za szeroki - Polki chyba jakieś niewymiarowe są czy jak.
Potem już mieliśmy relaks, czyli kebab na obiad i czas na kąpiel w morzu. Nikt oprócz mnie i Jacka się nie pokusił bo jeszcze jest trochę chłodno. Woda cudowna, strasznie słona i sama unosi, fantastyczne uczucie móc się trochę pomoczyć. Woda nie jest wprawdzie jak z obrazka, bo ma kolor jak nasze morze, niezbyt czysta, a plaża nie jest piaszczysta tylko kamyczkowa, ale co z tego.
Turcy zaczepiają na okrągło, ale nie są nachalni o ile się na nich nie zwraca uwagi, po Indiach mam tą metodę świetnie opanowaną.

To na razie tyle z życia rezydentki

Oto zdjęcia
http://picasaweb.google.com/kowalska.paulina.1986/OstatnioZaktualizowane?feat=directlink

pozdrawiam cieplutko

niedziela, 16 maja 2010

Praca w Turcji

Zaczynam nową przygodę, czyli wyjeżdżam na 4,5 miesiąca do Turcji jako rezydentka. Sesja na prędce zaliczona i teraz jestem na kilka dni w domu. Przyjechałam do Łęcznej pierwszy raz od Bożego Narodzenia... Wylot do Alanyi w środę. uf....