wtorek, 29 czerwca 2010

Uroki życia

Czasem szczęście się uśmiecha do wszystkich na raz. Wczoraj w dniu wolnym od pracy udało nam się skorzystać z propozycji znajomego i w sześć osób popłynęliśmy w mały rejsik żaglówką. Świetna sprawa a wszystko za jeden uśmiech :). Popływaliśmy w pięknej zatoce, gdzie zacumowaliśmy na kilka godzin i zjedliśmy lunch z jednej wielkiej patelni. To jest życie!

Rafting na rzece Dalaman

W piątek byłam z czwórką turystów na raftingu na rzece Dalaman, 4 h drogi od Bodrum. Miałam duże obawy, żeby spływać razem z nimi. Po pierwsze mam mrożące krew w żyłach wspomnienia z raftingu w Nepalu a po drugie turyści, których sama de facto zapisałam na tą wycieczkę, mieli po ok 60 lat... Limit wieku na rafting jest 55 lat, jednak możemy czasem pójść turystom na rękę. Teraz właściwie sama wykopałam pod sobą dołek, jednak wciąż miałam wybór - spływać z nimi czy poczekać w bazie. Jednak ciekawość dała za wygraną i po 4 h jazdy już siedziałam z moimi turystami w pontonie, wraz z nepalskim instruktorem. Na dzień dobry zabłysnęłam moim nepalskim słownictwem i ubiłam interes - obiecałam zaśpiewać nepalską piosenkę w nagrodę za niewrzucenie mnie do lodowatej rzeki, gdyż wiedziałam, że będę pierwszą, którą taka przyjemność może spotkać. Obietnicy dotrzymała, jednak do rzeki i tak sama na koniec wskoczyłam :), ale przynajmniej ominął mnie element zaskoczenia. Sam spływ trwał 3 h i pierwsza połowa kosztowała mnie sporo stresu, bo moja ekipa niestety nie  mogła załapać metod wiosłowania. Ciężko było z synchronizacją ruchów, a już nie wspomnę o spóźnionej reakcji 60 latków. Niezłe z nich hard cory, że się na takie coś zdecydowali, ale niestety młodość nie wieczność i refleks już nie taki. Mimo, że nepalski przewodnik wydawał komendy po polsku, bo na szczęście umiał powiedzieć - do przodu, do tyłu, prawa, lewa, to turystom zajęło sporo czasu zanim zapamiętali co robić na poszczególne komendy. Dziwnym trafem turyści bardzo szybko reagowali na komendę - get down - czyli "na dół", w której trzeba było się schować do środka pontonu, gdy płynęliśmy przez wielkie stopnie wodne. Strasznie długo natomiast zajmowało im powrócenie na swoje miejsca, gdy trzeba było szybciutko wiosłować, żeby nie przewrócić łódki. Z całej przygody udało mi się wycyganić filmik, więc jak wrócę to sami zobaczycie jaka to duża przygoda :).

niedziela, 27 czerwca 2010

Fala za falą

Z tygodnia na tydzień co raz bardziej zaczyna mi się tu podobać. Praca zaczyna mi dawać radość, pomimo diabelnie stresujących sytuacji a sama Turcja zaczyna odkrywać przede mną rąbka tajemnicy.

Koniecznie chciałam coś naskrobać na blogu, ale widzę, że moja składnia jest w opłakanym stanie. Ostatniej nocy byłam na imprezie i spałam tylko 2,5 h po czym musiałam wstać na całodniowe dyżury w hotelach, więc niech się nie dziwią , tylko próbują się trochę pogłówkować o co mi chodziło :).

Miałam niesamowity tydzień - we wtorek byłam z turystami na jeep safari połączone z rejsem małym statkiem. Rejs dostarczył mi nie lada wrażeń, bo morze było dość wzburzone. Mam do morza duży respekt i fale są dla mnie totalną abstrakcją, a tych nie brakowało. Kapitanowi sporo trudności przysporzyło znalezienie zatoczki, w której moglibyśmy zjeść obiad bez konieczności łapania uciekającego talerza. Muszę przyznać, że miałam niezłego pietra, gdy fale miotały naszym statkiem na wszystkie strony. Sytuacja na morzu zmienia się diametralnie szybko i spokojna woda potrafi się zamienić w spienione, wściekłe bałwany. Kapitan twierdził, że jest wszystko w porządku, więc jednak strach ma wielkie oczy, ale chyba sam nieźle się zestresował, gdy wielkie fale zaczęły nas spychać prosto na skały. Gdy wreszcie zaufałam umiejętnościom kapitana oraz stabilności łódki, siadłam na dziobie i poczułam niesamowitą frajdę z kołysania. Wcześniej miałam początkowe symptomy choroby morskiej, ale szybko mi przeszło, gdy sama wskoczyłam do wody, żeby się ochłodzić - taka metoda naprawdę pomaga.

Niestety wieczorem, kilka godzin po rejsie, choroba morska dała się we znaki-miałam mdłości i byłam zielona na twarzy. Gdy się położyłam spać to miałam wrażenie, że moje łóżko płynie. Cały czas miałam widok fal przed oczami. Nie mogłam zasnąć, a czekały mnie tylko 2 h snu przed transferem. Niestety sen nie pomógł i jechałam do hoteli po turystów modląc się, żeby nie puścić pawia na przywitanie. Po transferze miałam kolejne 2 h snu przed sobą, bo rano musiałam wstać na spotkania informacyjne z turystami, które są chyba największą niedolą. Wychodzi się wtedy na linie ognia a turyści ciskają granatami spojrzeń i salwą niemiłych słów o tym co im się nie podoba. Symptomy choroby morskiej przeszły mi dopiero po południu i wreszcie mogłam wrzucić coś na ruszt.

środa, 23 czerwca 2010

Miekkie serce, twarda dupa

Ostatnia niedziela była moim największym dotychczas sprawdzianem w pracy rezydentki cudotwórczyni. Zostałam wysłana w roli przewodnika (prawie zesłana niczym na Syberię) do Efezu - starożytnego miasta greckiego na terenie Turcji. Problem w tym, ze nigdy w życiu tam nie byłam. Nie mam też należytego przygotowania historycznego, co stanowiło największy problem. Byłam przerażona, mimo, że wiedziałam iż wcześniej czy później czeka mnie ta niedola. Ambicja wzięła górę i od samego rana w sobotę zasiadłam do nauki. O dziwo biuro raczyło poinformować mnie aż o jeden dzień wcześniej, że będę przewodnikıem. Uczyłam się przez cały dzień i wıeczór, zła na siebie, że wcześniej się za to nie wzięłam, w czasie gdy reszta relaksowała się nad basenem a wieczorem poszła na imprezę organizowaną przez firmę od jeep safari. Z wielkim bólem musiałam zrezygnować ze spotkania z fantastycznymi ludźmi poza godzinamı pracy. Mówi się trudno, kiedyś sobie to odbiję.

Wyjazd o 4.30... nıe mogłam spać, bo myślałam o tym, jak mało czasu mi zostało żeby się wyspać i o tym, jak mało jeszcze umiem. Istny dramat i męczarnia! Spałam 2 h. Wszyscy mnie pocieszali, że dam radę, myśląc w głębi duszy : ,,Jak dobrze, że to nie ja!". Miałam mieć do pomocy jednego z tureckich przewodników, tzw. shadow guide, czyli cichego przewodnika. Shado guide nic nie robi tylko jest, bo jego obecności wymagają tureckie przepisy. Shadow guide zazwyczaj nic nie wie, bo przecież ma być cichym, co jest jednoznaczne z "niedouczonym". Poza tym miał ze mną jechać inny rezydent (J.), ale z nim to jeszcze inna historia i na razie szkoda mi czasu żeby się nad tym ,,luzakiem,, rozwodzić.

Wszystko pięknie w teorii, a w rzeczywistości...

Rezydenci ı tureccy przewodnicy zdrowo zaszaleli na ımprezıe, w wyniku czego nıe pojechał ze mną przewodnik Emrah. Emrah jako jedyny miałby coś do powiedzenia o Efezie i w dodatku mowı dobrze po angielsku. Poza tym kolega J. sıe nıe bardzo przygotowal mımo podzıalu zadan ı zreszta on tez zdrowo poszalal na ımprezıe. A moze bardzıej nıezdrowo, bo jak wsıadal rano do autokaru to jego twarz mıala kolor zıelony...

Poza tym o 4.30 dowıedzıalam sıe, ze jednak mam nie jechać do Efezu, a robıę tylko tzw. toplame, czyli dowożę turystow do punktu przesıadkowego. Wıedzıalam, ze  J. sıe nıe nauczyl. Po pierwsze nıe wıedzıal ze to on ma byc przewodnıkıem a nıe a, a po drugie soboty wyjasnıal zawıloscı rozlıczenıowe z naszym bıurem. Wıedzıalam ze J. nic nie umıe, ı ze mam mıekkıe serce a jeszcze nıeutwardzona dupe, zgodzılam sıe pojechac. Daj palec a wezma  cala reke a jeszcze na nıą naplują. Tak bylo ı tu...

Po tym przydlugım wstepıe chcıalam juz przejsc do realızacjı wycıeczkı, ale w wıelkım skrocıe: dwoje turystow zaspalo, co wywołało opóźznıenıe, potem dwie turystkı zapomnıaly torby z busa przesaıdkowego - kolejne opoznıenıe. W Efezıe znıka mı gdzıes dwoje turystow, mımo ze podalam dokladny czas ı mıejsce spotkanıa, w razıe gdy ktos sıe odlaczy. Pojechala ze mna przewodnıczka Dudu, ktora od 2 lat w Efezie nıe byla ı ma smıeszny, trudny do zrozumienia akcent angıelskı ı musialam sie bardzo wsluchıwac zeby zrozumıec o co jej chodzı. Okazalo sıe ze o Efezie umıem wıecej od nıej, przygotowujac sıe przez jeden dzıen z przewodnika Pascala.... Poza tym w drodze powrotnej mam kontrole policji. która nie mając się do czego doczepić, wynajduje problem w kolorze autokaru.

Ostatecznıe cala wycieczka kończy sıe bardzo pozytywnıe ı nıe wıem, czy to mój Anioł Stróż czuwa, czy dıabel stwıerdził, że już za dużo pode mną dołków nakopał w ciągu jednego dnia. Mialam fantastycznych turystow ı jestem pozytywnıe zaskoczona reakcja Polakow na nıektore trudne okolıcznoscı. Na takıej calodnıowej wycıeczce mozna zlapac swıetny kontakt z turystamı, a mowıenıe do grupy przy bezposrednım kontakcıe wzrokowym to cos w czym czuje sıe bardzo dobrze, duzo lepıej nız przy mowıenıu przez mıkrofon w autokarze.

środa, 16 czerwca 2010

O naturze Polaków

Niestety zauważam bardzo smutną prawidłowość w naszym polskim odbiorze rzeczywistości. Zarówno turyści, jak i moi współpracownicy są święcie przekonani, że cały świat jest przeciwko nim.

Polak przyjeżdża na długo wyczekiwany urlop wkurzony jak diabli i nawet, gdy wszystko jest O.K., to i tak jest do dupy. Jak pada przelotny deszcz to jest źle, jak jest bezchmurne niebo to jest źle, jak jest upalnie to też jest źle. Właściwie to nigdy nie jest dobrze. W restauracji nie było chleba do obiadu. Toż to skandal jest. Czy to pogoda, czy to obsługa hotelu, czy to obsługa rezydentów - wszyscy się na biednych turystach uwzięli. A najgorsze jest to, że turyści płacą grube pieniądze, żeby się tak denerwować. I niestety myślą, że wraz z pakietem wakacyjnym wykupili niewolników, na których można wrzeszczeć do woli.

Wczoraj w nocy odwoziłam turystów na lotnisko i jeden z nich siadając zahaczył spodniami o zapięcie pasa i zrobił sobie dziurę na tyłku. Klął niemiłosiernie i mało co nie pobił swojej dziewczyny, która próbowała go uspokoić. Tak się rozsierdził, że wykrzyczał do mnie : " Niech Pani powie kierowcy, że zaraz wyp....lę to siedzenie przez okno!" Na szczęście nie mówię wiele po turecku, więc nawet nie próbowałam tłumaczyć kierowcy co się dzieje, ale i tak myślę, że po krzykach i gestykulacji doskonale wiedział co się święci. Okazało się, że Pan miał spodnie aż za 175 zł i dodatkowo wkurzyło go to, że zapięcie do pasów jest, ale nie wiadomo po co, bo samych pasów nie ma... Na szczęście udało mi się obrócić wszystko w żart i to tylko dzięki poczuciu humoru dziewczyny poszkodowanego.

Co do moich współpracowników, to przyznam szczerze, że też ciężka sprawa. Jakkolwiek biuro nie przydzieliłoby zadań, to zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie non stop narzekał. Swoją drogą nagromadzenie wszystkich skarg i zażaleń od biednych turystów, których zawsze musimy wysłuchać, sprawia że kulminuje się w nas rezydentach niesamowita ilość negatywnej energii, która wybucha potem ze zdwojoną siła  i skupia się zazwyczaj na tych, którzy sobie na to nie zasłużyli. Ciężko jest mi utrzymać mój optymizm, gdy tyle złych wibracji w powietrzu. Ale jeszcze walczę i staram się zaczynać i kończyć dzień z uśmiechem na ustach a nie w dłoni :).

poniedziałek, 14 czerwca 2010

  Dla turystów to nawet i wielbłąd się popisze

Anegdotki - Mała Zosia

Po tym tygodniu mogłabym tyle opisać, że nie wiedziałabym od czego zacząć. Narzekać mogłabym wiele na moją pracę, firmę, turystów... ale po co.
Dzisiaj mam wolne pierwszy raz od 9 dni i odnaleźć się nie mogę, gdy nagle mam do dyspozycji calutki dzień. Tzn. wolne z poprawką, bo rano zostałam zerwana z łóżka w pilnej sprawie, gdzie po godzinnym oczekiwaniu na transport zostałam odwołana. Tak to właśnie - turecka turystyka.

Niestety dochodzę do wniosku, że polscy turyści mają nieraz coś nie tak z głową. Jedna turystka zapytała mnie dlaczego kwiatki w Turcji rosną w doniczkach? I o dziwo znałam odpowiedź!

Na szczęście trafiają się też ludzie na poziomie, którzy nie chodzą z zadartym nosem oraz nie wynoszą się ponad "Nas", czyli szarą masą pracowników-niewolników, biegających dookoła turysty, z którym należy obchodzić się jak z jajkiem. Otóż w środę wiozłam z lotniska fantastyczne małżeństwo, z 2 letnią córką Zosią, która była przez całą drogę bardzo dzielna i nie marudziła. Jednak, gdy dotarliśmy do hotelu, Zosia potrzebowała chwili samotności, aby w spokoju się załatwić, co było widać po minie, jak stwierdziła jej mama. Cała akcja rozgrywa się przy recepcji. Mama mówi do niej :" Zosia powiedz kupce, żeby jeszcze nie wychodziła. Powiedz, żeby jeszcze poczekała." I jak tu nie buchnąć śmiechem. Niestety musiałam się opanować, a do tego wszystkiego nasz kierowca ganiał za Zosią aby wręczyć jej cukierka i pojąć nie mógł dlaczego ta ucieka. Najgorsze jest to, że Zosia nie miała pampersa...

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Wszyscy jesteśmy Murzynami

Chyba zaczynam dostawać fioła.  W kumulacji całej złości na warunki pracy wybucham rozładowującym cały stres śmiechem, gdy przychodzi mi do głowy hasło: „Wszyscy jesteśmy Murzynami”. Miałam dzisiaj mieć wolne, jednak rano musiałam czekać w biurze na coś, co miało nie nadejść aż do wieczora, bo taki jest system pracy mojej firmy – wszystko na ostatnią chwilę, łącznie z przekazywaniem najważniejszych informacji. Stwarza to sytuację, że rezydent jest niczym ptak na uwięzi. Aż grzech nie wspomnieć o wielowiekowej tureckiej tradycji, w której Sułtan najpierw zabijał swoich braci – jego potencjalnych następców, a która to zmieniła się w efekt „złotej klatki”, gdzie bracia nie byli zabijani ,lecz zamykani w pałacu, otoczeni luksusami, ale bez prawa do wolności. Tylko, gdzie te luksusy i bogactwo ? Jak w kabarecie „Ani mru mru” odpowiedź brzmi” „ Nie ma”.

Mieć wolne oznacza być pod telefonem i najlepiej nie wychodzić z lożmana (kwatery), bo a nóż widelec będą mnie potrzebować. Tak jak dziś…
Od 2 dni mamy wodę w basenie w naszym lożmanie, na co wszyscy radośnie krzyknęli „Hurra!”. Nie ważne, że dwa razy machnę i już ściana, bo najśmieszniejsze jest to, że wczoraj wieczorem chcąc potowarzyszyć koleżance, która za dnia pracowała i nie mogła się z nami wykąpać, wskoczyłam do basenu ze świeżo wsypanym chlorem. I nawet nurkowałam! Na szczęście skóra mi nie zeszła, ale oczy jakoś tak dziwnie szczypały :). Dzisiaj musiałam sobie tą przykrą sytuację wynagrodzić i beztrosko wylegiwałam się na leżaku,  kąpiąc się, gdy było mi zbyt gorąco. Szczęście jednak jest ulotne i tak po ok. 3 h leniuchowania dostaję telefon, że muszę jechać po turystów wracających z rejsu wycieczkowego. I pyk, bańka mydlana pękła.

Mam dzisiaj zmienne nastroje, jak kobieta w menopauzie (bez obrazy). Przez to, że piszę bloga zaczynam się alienować. A może to działa na odwrót ? Ciężko czuć empatię, gdy moje pozytywne nastawienie zostaje natychmiast stłumione przez głos Ludu, wiecznie nieszczęśliwego, gdzie każdy z osobna myśli, że jest traktowaney najgorzej ze wszystkich. A jak mówiłam :”Wszyscy jesteśmy Murzynami"

Na koniec chciałabym Was Moi Drodzy czytelnicy poinformować, że mimo iż nie zawsze mam internet i nie jestem w stanie odpisać to z niecierpliwością czekam na wieści z Waszego świata.

niedziela, 6 czerwca 2010

A niech się Turek uczy polskiego

Dziękuję Pani Ewie za miłe słowa :). Aż zachciało mi się z rana napisać o moim odkryciu. Wypoczęłam wczoraj i świat zaczyna przybierać innych kolorów. Najważniejsze, że miałam wczoraj bardzo dużo czasu tylko dla siebie, a na zakończenie dnia obejrzałam zachód słońca siedząc na uroczym wzgórzu przy ruinach wiatraków, wsłuchana w śpiew ptaków i w siebie.

Małe problemy, które wcześniej drażniły, teraz raczej bawią. To, że kierowca autobusu, w którym spędzam większość dnia jadąc po lub z turystami mówi tylko po turecku już tak nie psuje krwi, pod warunkiem, że on lub ja znamy drogę. Pokazuję Panu Kierowcy, że mamy 15 min żeby dotrzeć do hotelu na końcu świata. Mówię mu liczby po Turecku, a on rozumie o co chodzi, przyspiesza ale zadaje jeszcze jakieś pytania. Strasznie długie te tureckie słowa, ale bardzo fajnie brzmią. Tośmy sobie pogadali proszę Pana. Nie rozumiem. Stosuję wtedy metodę mamy i nawet nie wysilam się, żeby mówić po angielsku, tylko po polsku. Po wykonaniu zadania zgodnie z czasem, mówię do niego "piona". A niech się Turek uczy polskiego :).

sobota, 5 czerwca 2010

(P)Rezydentura

Uff... to były cztery bardzo ciężkie dni. Zaczęła się praca. Jestem na nogach od rana do nocy z przerwą na parogodzinny sen. Dołożyć do tego maksymalny stres i wychodzi mieszanka wybuchowa. Organizm sygnalizuje wtedy dziwny stan i mimo mojej złości na całą sytuację, obserwuję jego reakcje z pewnym zaciekawieniem. Najbardziej widoczny jest brak poczucia czasu, niemożliwość określenia na oko godziny, bo czas upływa zupełnie nielogicznie szybko tam gdzie trzeba go więcej, a zbyt wolno tam, gdzie człowiek chciałby uciec na koniec świata. Zadziwiające, że człowiek w ogóle zapomina o własnych potrzebach i po kilku godzinach potrafi sobie uświadomić, że 4 godziny temu chciało mu się siku, lub że język przysycha do podniebienia już od rana. Jeść już nawet nie woła, bo ze zmęczenia ma mdłości.

Gdy po skończonej pracy jakimś cudem doczłapie się do łóżka, to zmęczenie jest tak duże, że organizm nie może zrezygnować ze stanu gotowości do działania. Gdy mój mózg wreszcie uwierzy, że teraz naprawdę moje ciało może się odprężyć i zapaść w sen, organizm próbuje jeszcze walczyć z taką nagłą zmianą stanu bytu. Próbuje zasnąć, ale za każdym razem zaczyna mi się śnic, że stoję na wysokim, skalistym brzegu i zaczynam spadać do wody. W momencie dotknięcia wody moje ciało wydaje spazmatyczne drgnięcie i następuje pobudka. Za chwilę potwierdza się teoria spiskowa, bo mimo iż jest godzina 2.00 i za 5 h mam wstać do pracy, to na telefon koleżanki z łóżka obok dzwoni turystka w potrzasku.

Biedni turyści potrzebują supermana... oto my - niezniszczalni, odporni na wszystko, gotowi na wszystko, o każdej porze dnia i nocy, zawsze uśmiechnięci (P)REZYDENCI