poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Jak niewiele trzeba...


Jak niewiele trzeba czasem do szczęścia. W piątek prowadziłam po raz kolejny "City Tour", czyli wycieczkę po sklepach z małymi elementami krajoznawczymi tj. odwiedzenie punktu widokowego oraz centrum miasta Bodrum. "Proces Kontrolu", który odpowiada za transport ostrzegł mnie, że będę mieć kierowcę, na którego wszyscy narzekają. Eh znowu... no co zrobić, wsiadłam lekko przestraszona do tyłu busa ( zazwyczaj siadam z przodu) i uznałam , że najlepiej będzie jak się nie będę odzywać niepotrzebnie. Ja jako przewodnik wybieram trasę i mówię kierowcy jak ma jechać. Tym razem przemilczałam to , że wybrał dłuższą trasę, mimo że przez to nie zdążyłam zjeść obiadu w hotelu. Poprosiłam tylko moim łamanym tureckim, żeby zatrzymał się przy piekarni. Powiedziałam, że chce kupić "ekmek", czyli chleb, bo nie mam pojęcia jak jest drożdżówka. Kierowca załapał wreszcie, że jestem głodna, zatrzymał się przy piekarni i zanim zdążyłam otworzyć buzię on już zniknął w drzwiach piekarni. Nie mogłam wysiąść bo drzwi otwierają się automatycznie, a pstryczek jest przy kierownicy. Po chwili kierowca wyszedł z ogromnym, okrągłym chlebem prosto z pieca. Aż mi świeczki w oczach stanęły ! Jak niewiele trzeba do szczęścia. I takim to objawem serdeczności rozpoczęliśmy współpracę. Potem się przekonałam czemu wszyscy narzekają na kierowcę -jest zwyczajnie roztrzepany, myli drogi, miejsca, dwa razy objeżdża rondo, staje w krzakach, tak że turyści ledwo mogą wysiąść, robi sobie żarty tj. odjeżdża mi sprzed nosa, zamyka drzwi w których stoję, spóźnia się na zbiórkę. Ale mimo wszystko dogadywałam się z nim świetnie. Wystarczyło po prostu wyluzować i załapać jego żarty (albo udawać, że się załapało). Poza tym ufał moim decyzjom, gdy chciałam objechać korki i kazałam mu jechać bocznymi drogami, których on nie znał a ja sama de facto ryzykowałam nową trasą.

Z kolei wczoraj pojechaliśmy na imprezę w pianie na łodzi, która jest nowością w ofercie biura. Mieliśmy na własnej skórze poczuć, jaka to zabawa. Niestety zgubne drinki all inclusive wbiły gwoździa do trumny i ja na oczach głównego szefa biura i menadżera łódki zdrowo zalałam robaka. Jak niewiele trzeba, żeby narobić sobie bidy... Chyba powinnam się przejąć, co to teraz będzie, zwłaszcza, że byliśmy proszeni o nieprzeginanie z alkoholem, ale jakimś sposobem, mam w nosie co sobie pomyśleli i jakie będą konsekwencje takiej podpadziochy. Biuro jest chore we wszystkim co robi, zwłaszcza w nakazach i ograniczeniach wolności.

2 komentarze:

  1. wow sis po pieerwsze super ygladasz
    po drugie no voz nawazylas piwka to je wypij hihi

    OdpowiedzUsuń
  2. wow.... ale zmiana. Super!!! A co do moralniaka to "się robaka ma, to go się zalewa" (chyba że już się utopił hahah).

    OdpowiedzUsuń