czwartek, 3 lutego 2011

"Kto nie ryzykuje ten nie je" J. Chmielewska

Z Gabi przed Ratuszem w Monachium

sztuczna fala na rzece w centrum Monachium
Otworzył się Nowy Rozdział w historii mojej  Legendy. Byłam w Monachium na rozmowie w sprawie pracy jako rezydentka dla szwajcarskiego biura obsługującego Polaków. To najlepsze biuro w Polsce i jedno z najlepszych na świecie. Najdroższe, ale cena idzie tu w parze z jakością. Rekrutacja jest całkowicie w języku niemieckim, do pracy wymagają znajomości niemieckiego, angielskiego i polskiego, bo polski rezydent obsługuje głównie Polaków. Rekrutacja rwa cały dzień, bo jest w formie Assesment Center, czyli obejmuje różne formy zadań - indywidualne, grupowe, testy, prezentacje itp.
Nie wierzyłam, że mnie zaproszą na rozmowę, nie wierzyłam, że odważę się zaryzykować i pojechać, nie wierzyłam że mnie przyjmą. Miałam tydzień na przygotowanie. Olałam naukę na egzamin z polityki turystycznej na korzyść niemieckiego. Ze strachem ( ale też cichą nadzieją), dzięki wsparciu rodziny i przyjaciół, stanęłam w Hotelu Holiday Inn w Monachium na rekrutacji. Magiel na całego. Mój niemiecki od paru lat leżał zakurzony na półce. Ale jednak. Usta się rozsznurowały, adrenalina zadziałała, kolejny raz okazałam się mistrzynią improwizacji. Na rekrutacji było 21 osób, z czego troje Polaków, reszta Niemców i Szwajcarów. Z Polakami - Anią i Robertem od razu złapałam wspólny język. Rekrutacji odbywała się na sali konferencyjnej, wszystko bardzo elegancko. Gdy przyszło do pierwszego zadania - wyjść przed wszystkich konkurentów oraz komisję i krótko się zaprezentować, miałam dziurę w głowie. Stres miała oddźwięk w przebojach toaletowych... Gdy już się zebrałam w sobie, żeby się zgłosić do prezentacji, Pani Prowadząca zapowiedziała przerwę na kawę. Pani Prowadząca to Małgorzata, Polka, która zwracała się do nas wyłącznie po niemiecku. Zwierzyłam się Ance, że złapała mnie "sraczka" ze stresu, co niestety na pewno usłyszała P. Małgorzata, która odchodziła właśnie z kawą. Co za wpadka na początek! Parę minut później stałam już na środku sali w oczekiwaniu na swoją kolej, wystrojona w mała czarną ( Niemki w jeansy). Zapowiadała mnie P. Małgorzata. Musiała mieć niezły ubaw, po tym co usłyszała przez przypadek.

Wpadka nr. 2 miała  miejsce na drugi dzień po rekrutacji. Rano zadzwoniła do mnie Szwajcarka ( okropnie to się odmienia), z informacją o wyniku rekrutacji. Nie zrozumiałam jej ! Nie wiem czy przez emocje, czy przez szwajcarski akcent, czy z mojej niewiedzy. Jaja jak berety. Oddałam telefon Gabi u której nocowałam. Gabi mnie jakoś wytłumaczyła.  Udało się!  Ryzyko się opłaciło. Zatrudnili mnie.

Pod koniec marca wyjeżdżam na tygodniowe szkolenie do Turcji. Opłaca mi je pracodawca. Na szkoleniu okaże się w jakim kraju będę pracować od maja do listopada..
Egzamin z polityki turystycznej zdałam na 3,5. To był chyba najtrudniejszy i najbardziej stresujący egzamin, zaraz po historii sztuki i kulturoznawstwie. Teraz muszę biegiem napisać pracę magisterską...