sobota, 5 czerwca 2010

(P)Rezydentura

Uff... to były cztery bardzo ciężkie dni. Zaczęła się praca. Jestem na nogach od rana do nocy z przerwą na parogodzinny sen. Dołożyć do tego maksymalny stres i wychodzi mieszanka wybuchowa. Organizm sygnalizuje wtedy dziwny stan i mimo mojej złości na całą sytuację, obserwuję jego reakcje z pewnym zaciekawieniem. Najbardziej widoczny jest brak poczucia czasu, niemożliwość określenia na oko godziny, bo czas upływa zupełnie nielogicznie szybko tam gdzie trzeba go więcej, a zbyt wolno tam, gdzie człowiek chciałby uciec na koniec świata. Zadziwiające, że człowiek w ogóle zapomina o własnych potrzebach i po kilku godzinach potrafi sobie uświadomić, że 4 godziny temu chciało mu się siku, lub że język przysycha do podniebienia już od rana. Jeść już nawet nie woła, bo ze zmęczenia ma mdłości.

Gdy po skończonej pracy jakimś cudem doczłapie się do łóżka, to zmęczenie jest tak duże, że organizm nie może zrezygnować ze stanu gotowości do działania. Gdy mój mózg wreszcie uwierzy, że teraz naprawdę moje ciało może się odprężyć i zapaść w sen, organizm próbuje jeszcze walczyć z taką nagłą zmianą stanu bytu. Próbuje zasnąć, ale za każdym razem zaczyna mi się śnic, że stoję na wysokim, skalistym brzegu i zaczynam spadać do wody. W momencie dotknięcia wody moje ciało wydaje spazmatyczne drgnięcie i następuje pobudka. Za chwilę potwierdza się teoria spiskowa, bo mimo iż jest godzina 2.00 i za 5 h mam wstać do pracy, to na telefon koleżanki z łóżka obok dzwoni turystka w potrzasku.

Biedni turyści potrzebują supermana... oto my - niezniszczalni, odporni na wszystko, gotowi na wszystko, o każdej porze dnia i nocy, zawsze uśmiechnięci (P)REZYDENCI

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz