poniedziałek, 31 maja 2010

Imprezowanie

Region Bodrum znany jest z dużego zaplecza imprezowego. W ciągu całego pseudoszkolenia byliśmy na kilku niezłych imprezach, z czego ostatnia chyba była najlepsza z pewnych względów. Wyjście na parkiet wiąże się z wystawieniem na pastwę tureckich, czarnych spojrzeń, a czasem dochodzi nawet do rękoczynów. Po jednej takiej imprezie stwierdziłam, że to nie dla mnie, bo strasznie to irytujące, ciężko się odprężyć kiedy jest się cały czas obserwowanym. Na szczęście nie zawsze i wszędzie tak jest. Najlepiej na imprezę iść z większą grupą znajomych. Wtedy można czuć się bezpieczniej. Niestety czarną stroną naszego imprezowania jest to, że naszemu szefostwu bardzo się to nie podoba, a tym bardziej, gdy z mieszkań obok obserwują nas Rosjanie, którzy mają absolutny zakaz imprez... Big Brother patrzy i obserwuje...

Jeep Safari

Mieliśmy całodniową wycieczkę jeepami po okolicy. Fantastycznie: wiatr we włosach, piach w ustach, 60 na liczniku ( czasem pan kierowca zaszalała i było 70 :D) i uśmiech na buzi. Na wycieczce mieliśmy krótki trekking w Sennej Dolinie ( faktycznie sennej, bo gorąco tam jak diabli), potem dla chętnych, których było niewielu - kąpiel pod prysznicem lodowatej, górskiej wody, świetny masaż na plecy ale mało co mi siła wody nie zdjęła stroju. Gromada tureckich pracowników z obsługi miałaby ubaw po pachy, a szczególnie, że będziemy się jeszcze nie raz spotykać w pracy. Oglądaliśmy żółwie, które naturalnie żyją w bajorze wielkości wielkiej kałuży, zjedliśmy przepyszny swojski obiad przy wiejskiej chacie a na koniec odpoczęliśmy na cudownej plaży, chyba najpiękniejszej jaką do tej pory tutaj widziałam. Jak zwykle niewiele osób się kąpało ( nie wiem co z nimi nie tak) i mimo ,że były duże fale to ja szybko się nudziłam samotną kąpielą. Śmieją się ze mnie że mam ADHD i nie mogą pojąć skąd mam tyle energii. Jak to skąd ? Od wszystkich którzy mi ją wysyłają z Polski czy Anglii... :)

Przejażdżka konna





Mam tyły w zdawaniu relacji, ale przypuszczam, że za 2 dni gdy zacznę pracę będzie właśnie tak. Dlatego teraz jeszcze parę zdań o moich ostatnich dniach. Jestem trochę nieprzytomna, bo wczoraj dostałam małego udaru cieplnego, więc może być trochę niegramatycznie.





 Mieliśmy przejażdżkę na koniach po okolicy i jak dla mnie bomba. Niektórzy byli jednak przerażeni. Zwłaszcza gdy ja zaczęłam prowadzić konie. Biegłam razem z koniem, koń zaczynał kłusować a jeździec obijać się o siodło na całego. Dwóch Panów prowadzących wycieczkę podłapało i z zaczęło innym dostarczać większych emocji. Okiem znawcy :) muszę przyznać, że sama stajnia jest bardzo czysta, konie są zadbane, jednak na pewno zbytnio eksploatowane. Na przejażdżkę konną idzie się w dość trudny teren, co dla niektórych jest nie lada wyzwaniem. Zjechanie ze stromej góry, po kamienistej drodze, jeśli się siedzi w siodle pierwszy raz podnosi adrenalinę. Zasady bezpieczeństwa są niezachowane, ale jak mówiłam dla mnie bomba, bo dostałam pozwolenie żeby się odłączyć od grupy i pojeździć szybciej. Koń na początku zdziwiony, że ktoś nagle się nim rządzi - nie bardzo chciał słuchać poleceń, ale bardzo szybko się dogadaliśmy i pod koniec udało mi się zagalopować. Okolica przepiękna, surowy górski krajobraz, a wszystko w kolorach złota.

środa, 26 maja 2010

Rejs

Cudowny, relaksujący, całodniowy rejs statkiem wycieczkowym po okolicznych zatoczkach. Oczywiście nie mogliśmy być zupełnie wyluzowani, bo zazwyczaj jakieś ogony firmowe wszechobserwujące ciągnął się za nami, ale co zrobić. Popływałam w nieskazitelnie czystej, lazurowej wodzie, poskakałam z pokładu, wypiłam drinka gapiąc się na urocze widoki wysepek i zatoczek i poopalałam moje blade ciało. Próbowałam nurkować z okularkami, ale ciężko się zanurzyć w takiej słonej wodzie, jest ogromna wyporność. Poza tym, nie wiadomo na jaką głębokość się schodzi, bo dno jest piaszczyste i nie ma się punktu odniesienia, nie wiadomo gdzie góra, a gdzie dół. Żadnej rybki nie zobaczyłam, a podobno jest wiele. Może gdyby nie było tyle statków rejsowych dookoła, i może gdybym miała maskę z rurką, to coś by się udało zobaczyć.

Wieczór jest przepiękny ale zaczęłam oglądać zdjęcia i zatęskniło mi się za wszystkimi :(... Polska wydaje mi się stąd bardzo odległa i czuję jakby minęło chyba ze sto lat odkąd wyjechałam.

Co do aklimatyzacji to idzie coraz lepiej, mija wilczy apetyt, problemów zdrowotnych nie ma, pomimo mycia zębów w słonej kranówce...

Delfiny

Parę lat temu miałam przepiękny sen, że pływam w ogromnych falach w lazurowej wodzie, a wraz ze mną delfiny... Dzisiaj można by rzec, że sen się wypełnił… jednak wcale nie było tak kolorowo. Byłam w delfinarium, gdzie znajdują się zaledwie 4 delfiny, co z punktu widzenia turysty jest marnym wynikiem. Jednak myśląc o tragedii tych biednych zwierząt, to jest ich o cztery za dużo. Obsługa nie grzeszyła angielskim ani profesjonalizmem, a same delfiny miały poranione noski , być może od siatki, którą wydzielono im niewielki obszar, gdzie mogą pływać. Ciężko było się nie zdołować całym tym widokiem, jednak zdecydowałam, że spróbuję się dobrze bawić i popływam z delfinami. Nie było jak we śnie, chociaż delfiny są piękne i woda miała lazurowy kolor. Delfina trzyma się za płetwę i uczucie swobodnego płynięcia razem z nim jest niesamowite, jednak świadomość tego, że przede mną tabun turystów ciągną za tą biedna płetwę sprawiała, że uśmiech od razu gasł na mojej twarzy. Sympatyczny Pan kazał się uśmiechnąć do zdjęcia i wyszczerzyłam zęby w sztucznym uśmiechu – jak trzeba to trzeba. Przyznam się też, że nie miałam zaufania do tych uroczych zwierzątek, nikt mi nie wytłumaczył, jak mam się zachowywać, więc miałam małe poczucie bezpieczeństwa. Drugi delfin, który nie „woził” uczestników, nagle do mnie podpłynął pod wodą trącając mnie nosem. Nie wiedziałam, co jest grane i gdy zobaczyłam reakcję panów trenerów uznałam, że chyba powinnam zacząć się bać. No to zaczęłam. Delfin wcale nie odpłynął, więc ja w nogi do drabinki. Delfin podobno był zazdrosny. Uspokoił mnie tylko głos P. stojącego na pomoście, tak jak reszta. Adrenalina mi podskoczyła i z wrażenia nie mogłam trafić rybką w pyszczek delfina :D. Zdjęcia wyszły za to bardzo piękne i to jest chyba największy plus tej przygody.

wtorek, 25 maja 2010

Patriotyzm

Zapomniałam dodać o najważniejszym - powiesiliśmy polską flagę tak jak obiecałam Rafałowi i pięknie sobie powiewa na wietrze :D

Leniuchowanie cz.2

Dzisiaj z rana byłam zwarta i gotowa, żeby jechać stopem do Milas oddalonego o jakieś 40 km. Nie znalazłam jednak nikogo chętnego, a gdy już ktoś się zdecydował, to było za późno, bo oczywiście wieczorem trzeba być na kwaterze, gdyby ktoś z biura miał jakiś pomysł na nagłe doszkolenie nas.
Skończyło się znowu leżeniem na plaży - ale tym razem udało mi się załatwić piłkę do siatkówki i w składzie turecko-rosyjsko-polskim poruszaliśmy się w popołudniowym słońcu. Wieczorem wybraliśmy się na noc turecką do baru na plaży , którą mogliśmy obejrzeć w przerwie meczu. Bardzo ciekawe te tureckie tańce, ale mężczyźni tańczą wręcz kobieco. A szczególnie kobieco tańczył pan, trzy bary dalej, gdzie był pokaz tańca brzucha :D.

Jutro mamy wreszcie jakieś konkretne szkolenie, więc z rana wstajemy. Uff..

Leniuchowanie

Od 2 dni mamy wolne, ale nie możemy się za daleko ruszyć, bo nigdy nie wiadomo czy wieczorem nie będzie jakiegoś dodatkowego szkolenia :(.

Wczoraj cholerne, męczące leżenie na plaży... Większość opalała się na "mudżyna" wystawiając swoje polskie, blade ciała na spalenie, a ja w cieniu podchodząc do tureckiego słońca jak pies do jeża . Przy opalaniu można umrzeć z nudów albo z gorąca. Na szczęście dalej jest przyjemny wiaterek, który chłodzi i woda w morzu jeszcze się nie nagrzała, co dla większości jest udręką, a dla mnie cudeńkiem.

Wczoraj ja też miałam swoje 5 minut, bo skaleczyłam sobie palucha u nogi zachaczając o wystający kawałek chodnika w drodze na plażę. Piszę, że ja też, ponieważ każdemu jakies małe przypadki sie przytrafiają, takie jak podwiezienie do kwatery przez policję czy np. skaleczenie wymagające szwów. Zapomniałam wcześniej opisać o dramatycznej sytuacji wspólokatorki A., która ma na nodze i palcu parę szwów. Skaleczyło ją szkło, które odprysło od rozbitej butelki. A wracając do mnie ( "bo ja jestem ważna :)" ) - zrobiła mi się niewielka ranka na nodze, jednak krew zalała buta i koniecznie potrzebowałam plastra, żeby mi się tam piach nie dostał. Uratował mnie jeden pan, szanowny kolega z salonu piekności przy plaży, który za każdym razem oferuje nam swoje usługi, a za chwile sympatyczny pan od leżaczków, na których się wylegujemy - zainterweniował spryskując mi ranę plastrem w sprayu ( jakieś klejące dziadostwo ). I tak oto cała plaża wiedziała, że skaleczyłam sobie nogę :).

niedziela, 23 maja 2010

Ostatnio zaktualizowane

Autostop turecki czyli "otostop"

Świetny dzień ! Z rana pobudka i tak, jak się wszyscy umówiliśmy o 10.00 ruszamy autostopem do Turgutreis, bo mamy wolne. Nasz pokój zwarty i gotowy na czas, a reszta opóźniona, więc nie wypalił pomysł z autostopowym wyścigiem do celu. Olewamy resztę i we cztery atakujemy tureckich kierowców. Długo nam to nie zajęło, autostop w Turcji fantastyczna sprawa. Turcy bardzo chętnie się zatrzymują i potrafią nawet nadrobić sporo drogi, żeby dostarczyć nas do celu. Pierwszy autostop do Turgutreis złapałyśmy błyskawicznie. A.K. chciała wyrzucić nieugaszonego papierosa, którym ją poczęstował nasz nowy turecki kolega i niestety podmuch wrzucił go z powrotem na moją twarz, potem na mój plecak. W ferworze walki przerzuciłam na torebkę A.K. wciąż rozżarzonego papierosa, gdy po chwili do akcji wkroczył nasz bohater Turek. Złapał żar gołymi rękami. Po sprawdzeniu, czy przypadkiem nie mam dziury w twarzy wybuchłam gromkim śmiechem.
W Turgutreis spędzamy trochę czasu – miejscowość urocza, z marina przy której stoją bardzo okazałe jachty i motorówki. Chwila wyciszenia na skalistym brzegu – wreszcie chwila samotności i kontaktu ze sobą, bo w grupie o to trudno…Potem ruszamy dalej do Gümüşluk, do którego zabiera nas na stopa Bloody Gorgeus Ahmed ( tak się przedstawił), z którym mogłam sobie pogadać po angielsku. Ahmet poza sezonem pracuje w Londynie a w sezonie orgainuzje rejsy po M. Egejskim.
J. Rozmówki polsko-tureckie się przydają i już udaje mi się wymieniać pierwsze parę zdań z miejscowymi. Mama coś wie o rozmowach w obcym języku z rozmówkami w ręku – ubaw po pachy.
W Gümüşluk chwile zabawiamy, bo co chwile dopadają nas przelotne, lecz solidne opady. Próbuję doskoczyć po kamieniach na tzw. Króliczą wyspę, do której można dojść zanurzonym po kolana w wodzie. Niestety bez butów, ciężko pokonać ostre kamienie i przed samą wyspą kapituluję.
Z powrotem zabiera nas stopem Szwajcarka, która tu mieszka parę lat. Sprzedaje nam kilka ciekawych informacji, jak np. żeby nie patrzeć Turkom w oczy przy rozmowie, bo dopiero wtedy nas szanują.
Na koniec wycieczki zostawiamy miasto Bodrum ( bo my mieszkamy w Gümbet tuż obok), gdzie można wymienić kase i zjeść dobrego kebaba.
Wieczorem dalsza część szkolenia ( wow! ) i biuro zabiera nas do łaźni tureckiej - „Hamam” do Turgutreis. Fantastyczna sprawa, dawno się tak nie zrelaksowałam. Najpierw sauna, potem kąpiel i peeling a na koniec masaże. Dla ciekawostki powiem, że tradycyjnie peeling, kąpiel i masaż pianą wykonywane są przez mężczyzn, co jest na początku trochę krepujące. Masaż niesamowity, tez wykonanywany przez Pana. Po wszystkim pyszna turecka herbatka - „czaj” i można iść spać.
Parę zdjęć tutaj:
http://picasaweb.google.com/kowalska.paulina.1986/OstatnioZaktualizowane#slideshow/5474221044151439858

piątek, 21 maja 2010

Dzisiaj paskudna pogoda, ulewa na całego. Z rana wreszcie coś konkretnego w kwestii szkolenia, czyli shopping tour. Ubaw po pachy przy mierzeniu skór i futer.
Oprócz tego dalej nie wiemy nic, więc resztę dnia się obijamy.

Z ciekawostek- na obiad zjadłyśmy spaghetti złożone z makaronu i sosu z proszku. Już mi brakuje polskiej wieprzowiny. Żeby nie było, że cały czas piszę o jedzeniu to was pocieszę (albo bardziej siebie), że za parę dni przejdzie mi "odkurzacz" jak już się zaaklimatyzuję i może wreszcie coś porządnego zjem. Kupiłyśmy jajka :D, więc jest dobrze - dotarłyśmy do dużego supermarketu, ale jak na razie wszystkie ceny razy dwa w porównaniu do polski.

czwartek, 20 maja 2010

Witamy w Turcji

Podróż z domu w Polsce do kwatery w Bodrum była bardzo długa, bo jak wyjechałam z Łęcznej o 17 tak byłam na miejscu ok 22 następnego dnia, bo prosto z lotniska odebrali nas autokarem. Jechaliśmy jakieś 9 godzin do Bodrum.
Jestem w fajnej ekipie 9 osób , tylko 2 chłopaków. Jak na razie mam pozytywne nastawienie, mimo kilku nieciekawych spraw, jak np. to że przez najbliższe 2 tygodnie mam wyżywienie we własnym zakresie i a potem to mogę zjeść obiad w hotelu, pod warunkiem, że w będę miała w nim dyżur i jesli będzie na to czas, więc raczej mam sobie sama zapewnić. Zakwaterowanie spoko, chociaż współlokatorki narzekały, warunki studenckie i brak miejsca na tony ciuchów , ale wszystko do przeżycia i jak dla mnie bomba, bo mamy balkon z fajnym widokiem. Wczoraj miły gest, bo biuro zaprosiło nas na imprezę do wypasionego klubu na powietrzu, nad samym morzem - Halikarnas, który wygląda jak grecka świątynka, panienki wypindrzone, turystki i nieturystki w szpilach, Rosjanki, Polki, Turki, Brytyjki. Dookoła piękne fontanny, podświetlone kolorowymi halogenami. Na scenie co chwile jakieś pokazy taneczne, bardzo głośna muzyka. Wejście kosztuje ok 70 zł ale my mamy zawsze za darmo. Wogóle Bodrum to wielka imprezownia, wzdłuż "promenady" rozsypanych jest milion głośnych dyskotek, które przeplatają się z kebabami.

Dzisiaj ciężki poranek, bo wszyscy zmęczeni a tu trzeba wstawać i załatwiać sprawy, jak np . robienie 10 zdjęć do dokumentów ( turecka biurokracja), potem przymiarka ciuchów. W życiu tyle czasu nie mierzyłam garderoby, bo nr 38 za ciasny a 40 za szeroki - Polki chyba jakieś niewymiarowe są czy jak.
Potem już mieliśmy relaks, czyli kebab na obiad i czas na kąpiel w morzu. Nikt oprócz mnie i Jacka się nie pokusił bo jeszcze jest trochę chłodno. Woda cudowna, strasznie słona i sama unosi, fantastyczne uczucie móc się trochę pomoczyć. Woda nie jest wprawdzie jak z obrazka, bo ma kolor jak nasze morze, niezbyt czysta, a plaża nie jest piaszczysta tylko kamyczkowa, ale co z tego.
Turcy zaczepiają na okrągło, ale nie są nachalni o ile się na nich nie zwraca uwagi, po Indiach mam tą metodę świetnie opanowaną.

To na razie tyle z życia rezydentki

Oto zdjęcia
http://picasaweb.google.com/kowalska.paulina.1986/OstatnioZaktualizowane?feat=directlink

pozdrawiam cieplutko

niedziela, 16 maja 2010

Praca w Turcji

Zaczynam nową przygodę, czyli wyjeżdżam na 4,5 miesiąca do Turcji jako rezydentka. Sesja na prędce zaliczona i teraz jestem na kilka dni w domu. Przyjechałam do Łęcznej pierwszy raz od Bożego Narodzenia... Wylot do Alanyi w środę. uf....