niedziela, 18 grudnia 2011

Podroz sentymentalna i (I)stanbul na dokladke




Nareszcie udalo mi sie zobaczyc İstanbul. Marzylam o tym od lat. Spedzilam w dawnej stolicy Cesarstwa Bizantyjskiego 5 dni a i tak czuje wielki niedosyt. Ciezko zwiedza sie w zimie, gdy dzien taki krotki. Temperatura wyzsza niz w Polsce (12 C). Jest grudzien i taka temperatura jest dosc typowa. Niestety przez pierwszy dzien padalo, wiec nie dalo nacieszyc sie widokami Zlotego Rogu, z ktorego plywaja promy bedace komunikacja miejska. Na szczescie potem wyszlo slonce ı kolejne 4 dni mielismy fantastyczna pogode. Towarzyszy mi znajomy z Bodrum, ktory nigdy nie byl w Istanbule. Poza tym w İstanbule - dzielo przypadku - spotkalam kolezanke Magde, ktora pracowala ze mna w Bodrum w 2010 r. Magda zdecydowala sie przebukowac powrotny bilet do Polski na pozniej, zeby pojechac z nami do Kapadocji. W ciagu dnia mnostwo chodzenia po miescie, gubienie sie w gaszczu ulic, meczety, meczety, meczety, podroz promem do azjatyckiej czesci, ryba w bulce, baranina, hektolitry czaju. Wieczorem spotkania ze znajomymi przewodnikami z Bodrum i koncert tureckiej muzyki przy piwie Efes.

Po slodkich dniach w magicznym Stanbule (tylko w jezyku polskim gubimy litere İ z oryginalnej nazwy İstanbul. W trzyosobowym skladzie spedzilismy 3 dni w Kapadocji. Pierwszy dzien bardzo leniwy, bo bylismy po calonocnej jezdzie autobusem. 12 h z İstanbulu, co jest niczym przy mojej pozniejszej 16 h jezdzie do Bodrum. Wynejelismy auto na 1 dzien, mimo odradzania nam tego przez miejscowych. A bo za slisko, za drogo ıtd. Chcieli nam sprzdeac wycieczke z lokalnym biurem, co szczerze mowiac tez mogloby byc dobra opcja, ale nie ma to jak swoboda. Obskoczylismy miejsca, ktore zanalam, ale tez fantastyczne miejsca, ktore byly dla mnie zagadka. Polecone przez forumowiczow z www.travelbit.org, jak np. Dolina Ihlary. Trzeciego dnia krotki trekking z Göreme do Rozwej Doliny - cos niesamowitego.

Teraz powrot do Bodrum po roku. Bywaja dni pochmurne i deszczowe, ale tez sloneczne i wietrzne. Ok. 18 C. Cieplutko. Miasto bez ostrego slonca i tlumow turystow wyglada zupelnie inaczej. Miejscowi po sezonie wyraznie sie nudza. Spotykam zeglarzy, przewodnikow, menagerow hoteli i pracownikow agencji turystycznych, ktorzy teraz nudza sie jak mopsy. Co zrobic. Moj zawod niestety tez ma ta bolaczke. Leniuchuje na calego, moje prawdziwe wakacje, spaceruje na plaze jesli jest slonce i chlone klimat miasta. Uwielbiam Bodrum. Na pewno tu wroce. Planuje kolejne wyjazdy. Wydaje sie, ze czas na chwile stanal w miejscu...

środa, 12 października 2011

Zakończenie sezonu

Bo co dobre szybko się kończy... Dobre i niedobre. Serce mam rozdarte na dwa. Prawie, jakby mnie ktoś rozdzielił murem berlińskim.Wracam do Polski. Radość. Smutek. Tęsknota i do Polski i już do Turcji. Ludzie. Znowu rozjazdy, koniec dobrych znajomości. Sezon był ciężki, co widać po ilości wpisów. Nie dałam rady pociagnąć bloga. Zmęczenie dawało za wygraną. Końcówka sezonu była genialna, leniwa, chłodna. Ale czas do domu. Będę tęsknić za Turcją, wpatrzonymi we mnie czarnymi oczami i tysiącem wymiany serdecznych pozdrowień po turecku...

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Nasz klient nasz Pan

Mentalność Turka jest niepojęta. W zeszłym roku, w Bodrum rozwiązywałam problem pewnego wczasowicza, który opiniował Turcję pod kątem gotowości wejścia do UE. Akurat trafił do najgorszego hotelu, jaki był w ofercie mojego biura, także na jedną noc był przeniesiony do innego hotelu, bo w jego nie było już pokoi. Pan mi się odgrażał, rwał sobie włosy z głowy i powiedział, że teraz to już na pewno wystawi złą opinię Turcji. Moja reakcja na taki argument była oczywista, biorąc pod uwagę Turcję, którą do tamtego czasu zdążyłam poznać: „I bardzo dobrze, niech Pan napisze, że Turcja się nie nadaję do UE. Oni potrzebują jeszcze wielu, wielu lat…”. Z całą sympatią do kraju pierwszych Greków i Rzymian dalej uważam, że Turcja musi wiele spraw dopracować, aby zbliżyć się poziomem ucywilizowania do krajów europejskich. Niestety, albo i stety, bo może w dzikości Turcji tkwi cały jej urok. Urok ten jednak wkurza czasem niemiłosiernie.
W piątek zastępowałam E.U. w jej hotelach. W jednym z nich musiałam się zmierzyć z „prawdziwą” męską dumą razy dwa. Nasz turysta pokłócił się z menagerem recepcji o pokoje, które chciał otrzymać i w afekcie pokazał mu środkowy palec, co niestety zostało zarejestrowane przez kamerę. Menager się obraził i oczekiwał przeprosin. Pokazał E.U. nagranie. Na szczęście znałam cała sytuację z opowieści E.U. Nasz gość w ogóle nie chciał się przyznać do „rękoczynu zdystansowanego” w postaci „amerykańskiego f**ck you”. Niestety nagranie z kamer zweryfikowało prawdę. Sprawa ciągnęła się prze kilka dni. Menager powiedział, że jeśli nasz gość nie przeprosi to zostanie wyrzucony z hotelu wraz z całą rodziną, przy udziale Żandarmy. Pokazanie palca, mającego znaczenie „ Ty też terefere” okazuję się być ogromną obrazą majestatu. Gdy nie pomogła próba przekonanie menagera, aby odpuścił i olał sprawę przeszłam do wypraszania turysty o zaciśnięcie zębów i powiedzenie „I’m sorry”. Gość najpierw się opierał, ale potem „Ze względu na rodzinę” przeprosił i było już po sprawie.

Lekcja ze środkowym palcem na długo mi jednak w pamięci nie pozostała i ja sama popełniłam ten ruch w sytuacjo drogowej. Co za błąd! Zaczęło się od mojego trąbnięcia na kierowcę, który zagapił się na światłach. Ale żeby kobieta natrąbiła na mężczyznę? W dodatku biała kobieta? Wstyd i hańba! A jeszcze pokazała środkowy palec? No to jej pokaże! Zaczęła się niezła jatka: kierowca zajeżdżał mi drogę, nie dał się w ogóle wyprzedzić ( tutaj to częste zjawisko), ostro hamował, żebym się z nim zderzyła i ostatecznie wymusił na mnie żebym się zatrzymała. Nie wiem jakby się to skończyło, gdybym nie wzięła nóg za pas. Gonił mnie jakiś czas, ale potem odpuścił. Nie była to moja pierwsza sytuacja z mściwym kierowcą. Trzeba naprawdę uważać na kogo się trąbnie, a dodam tylko, że tutaj trąbi się cały czas. Bez tego jest się niewidocznym na drodze. Ów mości pan zaczepił mnie 2 tyg. później na stacji benzynowej. Rozpoznał mnie. Dumny z siebie, bo jest lekarzem. Przeprosiłam za chamski ruch rękę, ale powiedziałam, że przecież mógł mnie zabić taką brawurową jazdą. Ale i tak nie dociera. Brak wyobraźni. Niestety zero perspektywicznego myślenia u Turka. Znam to już z zeszłego roku. I dlatego Turcji do UE nie zapraszamy.

niedziela, 17 lipca 2011

Czas przemian i pogotowie wczasowe

Ciężko mi uwierzyć, że to już druga połowa lipca. Czas w mojej pracy upływa niesłychanie szybko. W zeszłym tygodniu miałam mały przestój w ilości gości, problemów, sprzedaży wycieczek. Mieliśmy zmiany hoteli z powodu nowej koleżanki i teraz mam 5 hoteli w samym mieście Alanyi i 2 poza. W Alanyi inna klientela, hotele są tańsze, starsze, ludzie przyjeżdżają na zabawę w mieście, a poza tym moją firmę, tak jak i inne wykańcza konkurencja lokalnych biur podróży. Ale to zostawię bez komentarza. Cięższy temat, do pchnięcia przy innej okazji. Miałam mały kryzys z wyżej wymienionych powodów, ale z nowym tygodniem pojawił się nowy narybek, nowe problemy, ruszyła sprzedaż, więc coś się dzieje i jestem znowu komuś potrzebna! Chyba zaczyna mi odbijać palma, jakiś pracoholizm się powoli wkrada. Już pisałam, że potrzebna mi adrenalina. Jak się za mało dzieje, to muszę nadrobić szybka jazdą samochodem połączona z intensywnym trąbieniem na wszystkich którzy raczą jechać za wolno. Ale bez obaw, nogę mam cięższą tylko na długich prostych. Główne drogi są tutaj bardzo dobre, główna droga Antalya-Alanya oddzielona jest pasem zieleni i ma 2-3 pasy w jednym kierunku. Poza tym od środy mam serwis-telefon (znowu) i pomagam wszystkim utrapionym gościom na całej riwierze, tygodniowo około 2 tysięcy. Wczoraj tuż przed 23 dzwoniła załamana Pani, bo nie mogła się doprosić ręczników pokojowych na recepcji, uznała że te wczasy to jakaś porażka. Tak to. Serwis telefon „SOS” służy nie tylko do wzywania pomocy, ale też, albo przede wszystkim do ratowania wczasów! Pogotowie wczasowe. Zobaczymy jakie jeszcze hity lata zafundują mi Polacy.

środa, 6 lipca 2011

Co w trawie piszczy...

Jak na razie piszczą cykady, a nie jak by się mogło wydawać jakieś dziwne urządzenie elektryczne. Dzisiaj pracowałam na lotnisku i specjalnie dla naszych gości rozłożono czerwony dywan. Niektórzy mogli pomyśleć, że to faktycznie dla nich, bo zaraz po opuszczenia płyty lotniska zobaczyli niesamowite rzeczy: śmiesznie ubraną orkiestrę, czerwony dywan i cały szpaler Panów w białych koszulach. Przyjechały jakieś sławy z Indii, aby dokonać ceremonii ślubu w jednym z hoteli. Na przodzie orkiestry powitalnej stał nawet rycerz. Zrobiłam zdjęcie z telefonu, więc kiedyś tu umieszczę.

Poza tym od tego tygodnia pracuje już z nami G.B. - nowa rezydentka, która przejmuje część moich hoteli, więc w lipcu i sierpniu będę mieć właściwie urlop. Zrobiła mi się przerwa w ciągu dnia i na razie nie wiem co zrobię z taką ilością czasu wolnego, skoro przez ostatnie 3 miesiące miałam dni wypełnione po brzegi. Ciężko jest przejść na wolniejszy tryb ale zamiast standardowo, jak na rodowitą Polkę przystało narzekać spróbuję odpocząć.

G.B. miała już pierwszą przygodę z naszymi gośćmi. Obsługa hotelu poprosiła G.B., aby upomniała gościa, który pijany, pokłócił się z managerem hotelu (z którym nawiasem mówiąc miałam niejedną zajadłą dyskusję) i pokazał mu na odchodne gołą dupę przez szybę w windzie! Ha ha! Ale jaja! Uwielbiam Polaków. Szczególnie dzisiaj, po tym jak prawie (!) żaden Turek z mojego biura nie ruszył się, aby pomóc dźwigać pudła z auta do biura! Polak przynajmniej gentelman, nie dość że umie się postawić managerowi pokazując gołe to i owo, to jeszcze nieraz zaproponuje pomoc w przeniesieniu mojej ciężkiej torby z dokumentami. Ah!

piątek, 24 czerwca 2011

Blondynka na śniadanie

Prof. Dąbrowski, gdy usłyszał, że wyjeżdżam do Turcji do pracy po raz pierwszy powiedział: "Proszę na siebie uważać. Turcy blondynki jedzą na śniadanie!". Moja przyjaciółka również stwierdziła, że mam uważać na Arabów. Gdy próbowałam wytłumaczyć, że Turcy mają korzenie w Mongolii i obrażają się za nazwanie ich Arabem, podsumowała, że "taaa arab to arab, jest wyblaknięto-czarny to arab" :D.

Faktycznie, Turków zachwycają blond włosy i niebieskie oczy. Jako kobieta jestem tutaj na przegranej pozycji, jednak wiele na tzw."piękne oczy" można uzyskać. Koleżanka chciała mi opowiedzieć, że wpadłam w oko pewnemu Turkowi. Opowiadała o nim i nagle wystrzeliła, że "on ma ptaszka", ja na to ze śmiechem, że "to dobrze, że ma!". Przejęzyczyła się, bo chciała powiedzieć, że "ona ma psa". Śmiejemy się z tego do dzisiaj. Zareklamowała go tak, że konkurencja odpada!

środa, 15 czerwca 2011

Merhaba!

Oficjalne rozpoczęcie sezonu na Riwierze dawno minęło. W związku z tym, co chwile jestem zapraszana na imprezy firmowe lub z kontrahentami:Kolacja nad rzeką Dim czaj z całą firmą. Imprezy organizuje lokalna firma turystyczna, która jest odpowiedzialna za organizowanie i przeprowadzanie wycieczek i transferów. Zatrudnia tylko Turków. Pod tą firmę podpięte są firmy z różnych krajów – Niemcy (+ Polska), Holandia, Kraje Skandynawskie, Wielka Brytania, Belgia. Nas Polek jest tylko dwie! Bawimy się wszyscy razem, ale właściwie każdy rozmawia w swojej ojczystej mowie, więc trochę ciężko się zintegrować. Ja mam okazje do potrenowania niemieckiego. Kolejne Polski są 60 km dalej - w Side. Impreza „Manavgat River By Night” – impreza na statku po rzece, party na plaży, wyżerka, głośna muzyka i zabawa w pianie, czego akurat nie cierpię, bo zanieczyszcza środowisko, chociaż zabawa przednia dla większości. Jak na złość imprezy organizowane są w czwartek, w który mam najwięcej roboty, bo w środę przylatuje ogrom turystów. Umęczona jestem po dniu pełnym wrażeń, ale na imprezę gnam i jeszcze namawiam E.U. Trzeba też mieć jakąś rozrywkę. Wieczór mija sympatycznie, tylko rano ciężko wstać do pracy, a w dodatku prowadzić auto. Czasem nocuję u Niny od której mam bliżej do hoteli.
Innego wieczoru – Koncert Turczynki Bengu w Porcie organizowany przez urząd miasta, innym razem występ zespołu "Fire of Anatolia"- znanego na całym świecie, wpisanego do księgi Guinessa jako najszybszy taniec świata, który już miałam okazję zobaczyć wcześniej na wielkiej scenie-polecam! Fantastyczny, ale wychodzimy wcześniej bo wiele nie widać, za niska scena. Ekipa polska – 2 kolegów ze studiów. Innym razem impreza w porcie z towarzystwie 2 Niemek i ich kolegi. Trochę sztywno, ja robię za kierowcę, nie mam ochoty na zabawę i ostatecznie świat mi pomaga, bo w Alanyi i w promieniu 40 km wysadza cały prąd. Zapanowały ciemności egispkie. Wreszcie mogę zobaczyć, piękną, gwieździstą, turecką noc. Nina zostaje u mnie na noc, ma 25 km do domu.

W ciągu tygodnia zdarza mi się też jakaś mała wycieczka, czy to sama sobie organizuję, czy to firma. Już teraz trudniej o wycieczki zorganizowane, bo wolne mam tylko poniedziałki. Muszę dobrze poznać zakres oferty, którą prezentuję gościom. Cały czas się coś dzieje i teraz, gdy mam pierwszy luźny wieczór jestem zdziwiona, że tak wcześniej jestem w domu. Za bardzo nie wiem, co ze sobą zrobić, chce mi się właściwie tylko leżeć. Nawet naczynia ciężko mi umyć. W mieszkaniu jestem bardzo rzadko i nie wiem, kto je tak brudzi, toć nie ja! Więcej sprzątania niż pożytku!

wtorek, 14 czerwca 2011

Na swoim miejscu

Od samego początku pobytu w Alanyi mam nieodparte wrażenie, że jestem we właściwym miejscu i we właściwym czasie. Gdy emocje związane z problemami już opadną, powraca uczucie, że jestem stworzona do tej pracy. Wbrew temu co odkryłam na początku tego roku - że nie jest to praca moich marzeń, mani mi się coś innego. W tym tygodniu bardzo mało się działo, prawie żadnych problemów z pokojami czy gośćmi i wiecie co? Nudno się zrobiło! Chyba potrzebuję jednak odpowiedniej dawki stresu, adrenaliny. Dokonałam kolejnego odkrycia - jak się nie dzieje zbyt wiele to podświadomie wyszukuję jakichś atrakcji! Choćby na drodze - natrąbiłam na kierowce, że stoi na czerwonym świetle ! Życie na 5 biegu to jest to. Kochani niestety mimo przebywania non stop wśród ludźi, brakuje mi kogoś, kto przywitałby mnie w domu z gorącą herbatą. Dlatego przyjeżdżajcie! Dom stoi otworem. Jeszcze 6 tygodni i przyjedzie moja siostra z córeczką! Odliczam dni. Na szczęście szybko mijają.

Presja

Tak, tak. Firma lepsza, większy zakres mojej pracy, możliwości, decyzji a co za tym idzie ODPOWIEDZIALNOŚCI. Pomyłka, niedopatrzenie lub skleroza oznacza katastrofę. W ciągu ostatnich 2 tygodni osiągnęłam apogeum stresu, więc teraz już chyba będzie z górki. Trochę problemów z gośćmi, którzy nienawidzą mnie na dzień dobry. Nie działał system komputerowy w firmie, więc sporo zamieszania, potem zepsuł się mój mały terminal do płacenia kartą i sprzedawania wycieczek itd… itd. Tylko 3 razy się rozpłakałam z nerwów, raz zdążyłam wyjść z hotelu i popłakać w samochodzie, a drugi raz doszłam tylko do toalety, bo musiałam dalej stawiać czoła rozjuszonej jak byk turystce.
Przy wpłacaniu za wycieczki zabrakło mi ponad 200 Euro. 50 Znalazłam w rachunkach – błąd koleżanki z biura. 180 Euro wsiąkło – po turecku „yok”, czyli nie ma. Dokładam z własnej kieszeni, wyjścia nie ma. Innego dnia przy płaceniu jestem 40 euro do przodu, liczę parę razy, sprawdzam a i tak wychodzi inaczej. Nie tylko mnie się to zdarza i dojść nie mogę, o co tu chodzi. Nie ma co płakać, lekcje dobrze zapamiętuję – i te dotyczące pieniędzy i gości. Staram się nie dać wyprowadzić z równowagi. Pewna turystka nie mając już się czego przyczepić w mojej pracy kazała się przeprosić, za to, że powiedziałam, iż katalog z hotelami, który noszę przy sobie jest moim prywatnym i mogę jej dać tylko do wglądu. Pani stwierdziła, że należą jej się przeprosiny, bo katalog nie jest prywatnym a firmowym.! Ot to! A pocałujta mnie w nos, przepraszać, za takie rzeczy nie będę. Musiałam jednak za coś przeprosić – tym razem za wpadkę hotelu. Ja jestem na pierwszej linii, więc robię za pertraktora. Wczoraj dumna z siebie byłam jak nigdy, bo wynegocjowałam dobrą rekompensatę od hotelu dla mojego gościa, a wszystko w 3 minuty. Konkretnie i na temat, bez nerwów, z szelmowskim uśmiechem na ustach.

poniedziałek, 30 maja 2011

Lew pożeracz

Panie i Panowie, witamy w cyrku „Riwiera”! Na arenie wystąpi Państwa rezydentka oraz krwiożerczy lew. Rezydentka będzie opowiadała Państwu o regionie, zwyczajach, odpowie na pytanie a także spróbuje przewidzieć, co więcej Państwa interesuje. Jeśli popełni jakikolwiek błąd, bądź nie zgadnie, o czym Państwo myślą, krwiożerczy lew natychmiast rzuci jej się do gardła. Życzymy miłej zabawy!

Czasem tak się właśnie czuję. Przez ostatnie 2 dni zostałam parę razy zaatakowana przez turystów, a że przechodzę okres buntu to przeciwstawiam się całemu prostactwu. Co można to można, ale jak ktoś przegnie to się nie pierniczę. Nie jestem już dzieckiem do bicia, jak w zeszłym sezonie, znam swój zakres obowiązków i staram się wykonywać swoją pracę jak najlepiej. Naprawdę staram się zrozumieć wczasowiczów, spojrzeć na sprawy ich okiem, ale jeśli ktoś traktuje mnie z góry i bez szacunku to rozmawiam już inaczej. Czasami jednak niestety muszę przyznać rację turyście ( nie lubie tego, oj nie lubię!) i wtedy po japońsku się ukłonić, przeprosić za złą obsługę w samolocie, na lotnisku itp… przepraszanie za innych. Muszę to jeszcze potrenować w obliczu chamów, bo nie umiem wymusić uśmiechu.

Wczoraj przeczytałam artykuł o młodych lekarkach. Teraz sama poznawszy niemiłą stronę pracy w usługach jestem w stanie zrozumieć lekarzy, którzy pracują po godzinach, nie widują rodzin, flaki sobie wypruwają, a pacjent jeszcze do nich z pretensjami. Chylę czoła przed tymi, którzy oddają się swojej pracy w 200%.

Dlaczego ludzie porównują się do innych? Chcemy być równi, ale niektórzy traktują innych jak służbę, żądają traktowania po szlachecku, a sami zachowują się jak hołota. Zazdrość bierze górę: „Bo tamci Państwo w samolocie mieli wszystko za darmo, a my musieliśmy płacić za kawę i kanapkę”. A tak się składa, że za darmo nie ma nikt jedzenia, chyba że dopłaci za wczasy i jest tzw. gościem Premium. Tamci Państwo wcześniej za to „darmo” zapłacili !

Walczę o miłość do drugiego człowieka, ale jak kochać bliźniego-chama, bez szacunku do drugiego człowieka, domagającego się złotych gór? Czytam blog siostry Małgorzaty – polecam ( odnośnik do strony w prawym dolnym rogu strony). Siostra pisze, że jak trzeba to się drze niemiłosiernie. Czasem trzeba kimś telepnąć, więc i ja sprowadzam ludzi na ziemię, ale bez wrzasku, bo mi nie wolno przeca! Chcę zmieniać świat i ludzi na lepsze, mam tak od małego i chyba mi nie przejdzie. Dostaję za to po nosie, ale niech się cham uczy zasad i kultury! Czasami zdarza mi się płakać z nerwów, jak nikt nie widzi, w swoim samochodzie. Przyjęcie na klatę rozjuszonego turystę kosztuje dużo emocji. Ale coż... Lwa pokonam i wyjdę zwycięsko! Prawie, jak Wallenrod…

piątek, 13 maja 2011

Wpadki cz. 1

W Alanji jest tyle Niemców, Holendrów, Norwegów, że Polacy giną w tłumie. Nieraz w ogóle zapomina się, że ktoś z otoczenia może rozumieć po polsku. Wpadki przez to są częstym zjawiskiem i dziwnym trafem zdarzają się jak na razie E.U.

E. U. była w toalecie w jednym z hoteli. Były tylko 2 toalety, więc zrobiła się kolejka. E.U. w rozmowie przez telefon wyjaśniała koleżance, dlaczego tyle czasu czeka w toalecie:
- Długo czekałam na swoją kolej, bo są tylko 2 toalety, jedna jest otwarta a w tej drugiej to nie wiem, co ktoś robi, bo ciągle zajęte.
Następnie E.U. po skorzystaniu z toalety podchodzi do zlewu, a tam zaczepia ją jakaś Pani ( ta która wyszła z drugiej, okupowanej toalety) i mówi po polsku:
- Jak to co robi? Sra!!!

Kot na trzech łapach

Czasem turyści mają naprawdę nieziemskie pomysły. E. U. musiała stawić czoła nie lada wyzwaniu – zająć się chorym, bezpańskim kotem, których w Turcji pełno wokół hoteli i restauracji. Turyści zwrócili uwagę, że koło hotelu krąży kot z uszkodzoną łapką i ich zdaniem rezydentka powinna coś z tym zrobić. E. U. chciała wywiązać się z zadania, bo przecież firma jest ekologiczna itp. ale przecież nie będzie jeździła z dzikim kotem do weterynarza. Mimo absurdu sytuacji E.U. podzwoniła po klinikach, popytała czy zajmują się bezpańskimi kotami itp. Pojechałyśmy razem do hotelu na kolację, po czym E.U. stwierdziła, że musi tego kota odszukać. Myślałam, że sprawa już jest dawno wyjaśniona, bo przecież nikt bezpańskiego kota leczyć nie będzie. E.U. jednak na upartego chciała chorego kotka zobaczyć. Myślałam, że umrę ze śmiechu, gdy wyglądała z tarasu wypatrując kota. W końcu jakiegoś zauważyła, po czym stwierdziła, że: „To nie ten, bo ten ma cztery łapy”. Kota nie znalazłyśmy, za to zatroskanego losem kota turystę tak. Nie byłam w stanie towarzyszyć E. przy rozmowie z dobrodusznym panem, bo nie mogłam opanować śmiechu… Pan był naprawdę bardzo przejęty…

wtorek, 26 kwietnia 2011

Jak żołnierz w Iraku

Drodzy czytelnicy moje święta były wyjątkowe. Pracowałam do późna przez cały Wielki Tydzień, ale na szczęście Niedzielę miałam wolną. Zupełnie nie docierało do mnie, że to czas świąteczny, bo tutaj nikt nie ma o Wielkanocy zielonego pojęcia. Jedyną oznaką znikomej świadomości były czekoladowe jajka z niespodzianką rozdawane gościom w jednym z hoteli. Spotkał mnie zaszczyt uczestniczyć w tradycyjnym, polskim śniadaniu z żurkiem, wędliną, sałatkami, ciastem i przede wszystkim z trzydziestoma Polakami (niejadalni). Polonia turecka w Alanyi zaprosiła mnie do wspólnego świętowania w wynajętej restauracji na wolnym powietrzu, wiec ostatecznie nie swietuje, jak zolnierz w Iraku, jak powiedziala moja przyjaciolka M. Oczywiście wszystko dzięki koleżance E.U. Z kolei wieczorem przygotowałam kolację z tego, co miałam w lodówce (warzywa, jajka i konserwa z Polski) dla mnie i dla Janiny. Odwiedził mnie także tajemniczy gość, o którym jeszcze nie było na blogu mowy. Parę dni przed Wielkanocą odbyło się spotkanie po latach z kolegą z Łęcznej, który pracuje dla mojego ulubionego po zeszłym sezonie touroperatora-Rafał Nawrocki (podaję nazwisko za zgodą). Świat jest mały, nie dość, że spotkaliśmy się w Alanyi to w dodatku mieszkamy 5 min drogi od siebie ! Rafał czytał mojego bloga z zeszłego sezonu i spodobała mu się praca rezydenta. Będzie próbował swoich sił. Trzymam za niego mocno kciuki, bo początki są bardzo trudne!

sobota, 16 kwietnia 2011

Wesele

Spędziłam dzisiaj prawie cały dzień w biurze przygotowując segregatory do hoteli z informacjami o wycieczkach. Cały dzień z Polką E.U., która wprowadza mnie w tajniki zawodu. E.U. mieszka w Turcji od 12 lat, wyszła za męża Turka. Non stop o nim mówi i to w superlatywach, jest z nim szczęśliwa. Okazuje się, że w Alanyi jest wspólnota polska, do której zostałam zaproszona na Niedzielę Wielkanocną. Katolickiego kościoła tu niestety nie ma, same meczety, z których 5 razy dziennie dobiegają modlitwy. Po tygodniu przestaję już reagować na głośną modlitwę muezina o 5 rano…

E.U. zabrała mnie dzisiaj na tureckie wesele! Super! Ot tak po prostu, bez żadnych ceregieli mogłam uczestniczyć w imprezie. Ubrałam się klasycznie – w czarną sukienkę i buty na płaskiej podeszwie. Dobry wybór. Wesele odbywało się w restauracji na górze z widokiem na całe miasto. Zaproszono 800 gości, ale przyszło ok. 400-500. Mieści się to w normach tureckich, gdyż rodziny są zawsze wielodzietne, więzy są podtrzymywane i wszyscy kuzyni, ciotki, przyjaciele rodziny chcą zatańczyć w kręgu z Młodą Parą. Ludzie byli bardzo różnie poubierani – od pięknych, weselnych sukienek, zwykłych spódnic, po dżinsy i koszulę. Wiele kobiet miało chusty na głowie, co wydaje się bardzo egzotyczne dla mnie Europejki – elegancki strój i chustka na głowie. Nie byliśmy od początku ceremonii (ja, E.H. z mężem i 8 letnią córką Alarą), więc nie wiem, co mnie ominęło. Do stołu podano zimną przystawkę na talerzach a na drugie ryż z kurczakiem. Nie zawsze podają jedzenie, bo wiadomo, że trochę to kosztuje. Napoje bezalkoholowe zgodnie z tradycją, jednak pod stołem panowie polewają sobie nawzajem raki. Nikt się jednak nie upija a mimo to wszyscy są wyluzowani, serdeczni, uśmiechnięci. Niesamowita atmosfera. Orkiestra gra na żywo turecką muzykę. Co chwilę zmiana na parkiecie – Młoda Para, siostry i bracia młodych, rodzice, koleżanki i koledzy. Solowe tańce panów. Tańczy się osobno, dużo pstrykając palcami poruszając ramionami trochę, jak ptak, nogi chodzą, tułów raczej w miejscu, tylko młode panie czasem potrząsną ramionami, czy bioderkiem. Każdy głęboko patrzy sobie w oczy z przyjaznym uśmiechem. Muzyka sama porywa, ale nie łatwo jest załapać ich ruchy rękami. Wesele trwa do 24.00, jednak tym razem ludzie zaczęli wychodzić dużo wcześniej.
Po jedzeniu następuje ważny moment – w obecności Pana z urzędu następuje głośne wypowiedzenie evet (tak) przez oboje państwa młodych. We współczesnej Turcji ślub musi być zawarty w obecności urzędnika i dokumenty oficjalnie podpisane. Przed Ataturkiem śluby mogły być tylko „kościelne” w obrządku islamskim. Pod koniec wesela podano ogromny, piętrowy tort, który Nowożeńcy wspólnie kroją.
Alara (córka E.H) mała aparatka – wywijała na parkiecie i pozowała do zdjęć, jak modelka. Mówi po polsku z mamą a po turecku z tatą. W samochodzie uśmiechała się do mnie i mówiła: „Jak ty fajna jesteś!”. Od urodzenia mieszka w Turcji, ale mówi pięknie po polsku. Jak nie zna słowa, to pyta mamy.
Ja i E.H byłyśmy jedynymi nie-Turczynkami, więc zwracałyśmy uwagę. Mąż E.H. potem dokładnie wypytywał, czy podobało mi się wesele. Powiedział, że wszyscy jego koledzy o mnie pytali. No nie dziwota – jedyna wolna „biała” na weselu .

czwartek, 14 kwietnia 2011

Turecka gościnność

Turecka gościnność jest zaskakująca – właśnie wróciłam od moim sąsiadów. Szukam sposobu na łatwy i szybki dostęp do Internetu. Internet jest tutaj dość drogi, więc chcę się podłączyć do jakiejś sieci bezprzewodowej od sąsiada za drobną opłatą, musi mi dać tylko hasło. Jak się nie mówi po turecku to sprawa nie jest taka banalna . Mam napisaną karteczkę po turecku z moją prośbą, mimo to jedna sąsiadka myślała chyba, że chcę jej sprzedać Internet. Skolei inni sąsiedzi załapali, o co mi chodzi. Niestety oni nie mają wirelessa, ale na chwilę udostępnili mi swój komputer. Nie miałam wielkiej potrzeby, ale z grzeczności wypada skorzystać z propozycji. Cała rodzinka zaangażowała się w moją wizytę i zaraz dostałam pod nos kawę (o 20.30 !) oraz domowe, pyszne ciastka. Potem pogawędziliśmy razem po turecku-angielsku i ręcznie. Tylko ich 12 letnia (albo aż) córka coś tam łapała po angielsku. Ojciec nauczyciel biologii. Dobrze, że już trochę znam obyczaje to nie popełniłam fo pa – po pierwsze trzeba zdjąć buty przed wejściem do domu, po drugie przyjąć zaproszenie na herbatę/kawę, po trzecie w rozmowie z mężczyzną nie patrzeć w oczy. O tej ostatniej zasadzie powiedziała mi rok temu Szwedka, z którą jechałam stopem. Aby zdobyć szacunek u mężczyzny nie wolno patrzeć mu w oczy. Jednak Ci Turcy, którzy mają do czynienia z turystami już dawno zapomnieli o tej zasadzie. Po krótkiej rozmowie chciałam się już ulotnić, wtedy należy parę razy podziękować, pochwalić jedzenie, pokazać na zegarek, że mi się spieszy – bo zawsze proponują kolejny napój. Potem cała rodzina odprowadza do drzwi – robi to niesamowite wrażenie - 3 pary oczu wpatrzone we mnie do czasu aż zniknę za drzwiami mojego mieszkania.

środa, 13 kwietnia 2011

Inny Świat

Znalazłam się w innym świecie – jakby po drugiej stronie lustra. Każdy z Was ma swoje małe i wielkie sprawy. U każdego dużo się dzieje, dla każdego własne sprawy są całym światem. Kochani to, czego w ostatnich dniach doświadczam przechodzi moje wszystkie oczekiwania. Czasami mnie to wszystko przerasta, ale sama jestem w szoku, że daję ze wszystkim radę. Minął dopiero trzeci dzień szkolenia w nowym miejscu pracy, a czuję jakby upłynęły całe wieki. Muszę wchłaniać bardzo dużo wiedzy. Znowu podwójnie trudne to wszystko ze względu na niemiecki. Dla Niemców to wszystko jest stresujące, bo nowe, a co mówić dla Polki. Niby znam tajniki pracy, ale tutaj wszystko wygląda inaczej. W poniedziałek dostałam swoje mieszkanie i samochód. Jazda po mieście to nie lada wyzwanie – nigdy nie wiadomo, z której strony ktoś się wtarabani, czy to skuter, auto czy pieszy. Parkowanie dozwolone w każdym miejscu. Zanim wsiądę za kółko to odmawiam zdrowaśki, modlę się o odwagę, bo tak dużo mi jej potrzeba! Wczoraj byłam na wycieczce zakupowej w Antalyi, zakupów narobiłam że ho ho, bo udało mi się zakupić aż jedną rzecz - turecką Kartę SIM. Odwiedziłam koleżankę z firmy – nowa i przejęta tak jak ja. Ma przepiękne mieszkanko na wzgórzu z widokiem na morze – niestety daleko od miasta, a tym samym ode mnie. Mamy do siebie ok. 40 min jazdy. Nina wracając ode mnie późnym wieczorem została niestety zatrzymana przez policję za szybka jazdę i dostała mandat w wys. 70 Euro!! Po pierwszych dniach przełamywania się za kierownicą wszyscy w biurze byli zszokowani, że to mandat za zbyt szybką jazdę. Spodziewali się raczej, że za zbyt wolną…

Alanya nie jest zbyt wielka, a mimo to nie mogłam trafić do swojego mieszkania, gdy zapadł zmrok. Zgasili mój znak rozpoznawczy – ING Bank… Pomógł mi przechodzień i jak na życzliwego Turka przystało zaangażował się w pomoc i pojechał ze mną w poszukiwaniu mieszkania. Na szczęście byłam bardzo blisko, ale po ciemku wszystko wyglądało inaczej. Jazda przez miasto w poszukiwania mieszkania niemało stresu mi przysporzyła – Turcy się niecierpliwią, gdy ktoś jedzie za wolno… ale chyba też bym się zasierdziła, gdyby ktoś przed mną jechał 30 km/h!

sobota, 9 kwietnia 2011

Mentalność Niemców i Polaków

Mentalność Niemców i Polaków, Joachim

Zaskakujące jest to, jak bardzo Niemcy różnią się od Polaków. Podczas szkolenia wyszło na jaw, jak daleko od siebie jesteśmy, mimo że dzieli nas tylko granica (tak tylko przypominam, gdyby niektórzy myśleli, że wraz z Unią zniknęły granice, tak jak w piosence Wiśniewskiego „Keine Grenzen”. Jak to mówi prof. Borkowski: „ Nie zniknęły granice, tylko kontrola na granicach!”). Polaków mogę wobec Niemców pochwalić – jesteśmy przede wszystkim naturalni, skromni, szczerze serdeczni, pełni humoru, nie podlizujemy się i jesteśmy wyluzowani wobec zbliżających się egzaminów, wystąpień. Polacy dużo się śmieją, żartują. Nasz polski stolik na posiłkach zawsze był najgłośniejszy. Ciągle śmiechawy do łez. Niemcy zgłaszają się na zajęciach za byle pierdołą i nie udało mi się ustalić, czy jest to lizusostwo, mentalność, czy chwalipięctwo. Nie mówię, że jest to godne potępienia, że ktoś chce się na jakiś temat wypowiedzieć, lub zadać jakieś pytanie, ale czasem ręce opadają, gdy ktoś kolejny raz zapyta o coś zupełnie banalnego. Cała atmosfera szkolenia była bardzo przyjemna, ale dało się wyczuć rywalizację i chęć pokazania się od jak najlepszej strony, trochę udawania, że jest się lepszym niż sie jest i nieraz na twarzach odmalowywał się nieszczery uśmiech. Tego zresztą od nas oczekiwano. Byliśmy obserwowani, jak w domu Wielkiego Brata. Na każdych zajęciach był Obserwator, który notował chyba każde wypowiedziane słowo. Na koniec szkolenia rozdano nam koperty z nazwą nowego miejsca pracy. Były to niemałe emocje. Radość lub rozczarowanie. Ta udawana uprzejmość niektórych uczestników kursu zaskoczyła mnie szczególnie ostatnio, gdy miałam spotkanie całego Teamu niemieckiego i polskiego pracującego na Riwierze Tureckiej. Dziewczyny, które na szkoleniu tryskały energią, kompetencją, uśmiechnięte od ucha do ucha stały się posępne i smutne. Jak gdyby ktoś wyssał z nich energię. Takich osób na szczęście można policzyć na palcach u jednej ręki…

A to, co mnie najbardziej zaskoczyło u Niemców, na szczęście pozytywnie, to zaangażowanie. Oni naprawdę dają z siebie 100 % potu, zamiast polotu. Nie boją się pokazać swoich najlepszych stron, znają swoją wartość i walczą o to, co mogą otrzymać za włożony trud. Są też bardzo uczciwi. Polak jednak szuka, jakby tu się wywinąć od ciężkiej roboty, szuka sprytnych rozwiązań, które zminimalizują wysiłek. Przyznaję się bez bicia, że też tak robie, bo po co tracić za dużo energii na coś, co można osiągnąć mniejszym kosztem.

Warto wspomnieć także o relacji nauczyciel-uczeń. Jest bardzo luźna, szkoleniowiec nie jest tyranem, katem czy innym podobnym utrapieniem. Jest partnerem, zainteresowanym swoim uczniem, obserwującym go i dającym z siebie wszystko, aby uczeń zrozumiał temat zajęć. Bawi się z uczniami na imprezach i ma gdzieś, co pomyślą inni. Ogólnie Niemcy potrafią się bardzo dobrze bawić, bo nie zastanawiają się, co pomyślą inni, jak zobaczą, że tańczę na parkiecie z emerytami-gośćmi hotelowymi. Polacy potrzebują nieraz do tego sporej dawki alkoholu.

Oczywiście wszystko to jest generalizowanie i zazwyczaj bardzo się sprzeciwiam sprowadzaniu wszystkiego do jednego, ale jednak pewne cechy wspólne dla narodowości zawsze da się wyodrębnić.

Szkolenie rezydentow w Belek na Riwierze Tureckiej

Kochani już jestem po szkoleniu! Początki były bardzo ciężkie, bo całe szkolenie było prowadzone po niemiecku. Po 6 latach przerwy w używaniu niemieckiego w szkole miałam ciężki orzech do zgryzienia. Ale po dwóch dniach coś się odblokowało- ziemia dosłownie się zatrzęsła i zaczęłam rozumieć co się do mnie mówi. Tego dnia było delikatne trzęsienie ziemi, które mało kto zauważył, włączając mnie. Z moim mówieniem po niemiecku było jeszcze gorzej niż ze zrozumieniem, co się do mnie mówi. Zwłaszcza na forum, gdzie stres się podwaja i nawet najprostszych słów się nie pamięta.

Wrócę jeszcze na chwilę do mojej podróży do Berlina, z którego miałam wylot. W Berlinie odebrała mnie z dworca Anja. Wspaniałomyślnie zostawiłyśmy mój bagaż w przechowalni na dworcu i mogłyśmy poszwę dać się po mieście. Anja – hippiska, wyluzowana i pozytywnie nastawiona - wie jak się cieszyć drobnostkami. Byłyśmy na tzw. Flohmarkt (Pchlim Targu), spotkałyśmy się z jej znajomymi, zjadłyśmy tradycyjne niemieckie mięso z kartoflami i surówką z czerwonej kapusty. Wieczorem Anja zrobiła spaghetti, przyszli jeszcze inni znajomi – Francuzka i Amerykanin i poszliśmy do typowej niemieckiej knajpy. Tam spotkaliśmy kolejnych znajomych Anji. Byłam już porządnie zmęczona, bo jak pisałam w poprzednim poście - spałam przez ostatnie dwie noce ok. 9 godz. W barze jednak zabawiliśmy znowu dość długo i spałam tylko 2-3 godz. Amerykanin, miał wylot o tej samej godzinie i z tego samego lotniska co ja, więc pojechaliśmy razem. Ja znałam drogę, bo Anja mi wszystko wytłumaczyła, ale okazało się, że dzięki mojemu nowemu koledze obyło się to w miarę sprawnie, bo on był w Berlinie od kilku tygodni. Na koniec jak zwykle trochę przygód, bo wsiedliśmy w autobus jadący w przeciwną stronę i zorientowaliśmy się dopiero po 20 min… Ale na szczęście, ostatecznie dotarłam na lotnisko o czasie.

Wracając do szkolenia – zostałam zakwaterowana w pokoju z widokiem na morze (! ) z Franziską, super dziewczyną i mimo, że budziła mnie codziennie rano budzikiem, który nawet trupa postawiłby na nogi, znalazłyśmy wspólny język. Hotel był 4 gwiazdkowy, wyżywienie All Inclusive – czyli wszystko w cenie, przez całą dobę. Przed hotelem znajduje się kompleks zjeżdżalni i niestety z braku czasu nie dałam rady zjechać na żadnej . Szkolenie było bardzo intensywne, jedynie pierwszego dnia po przyjeździe mieliśmy chwilę na odpoczynek. Potem dzień w dzień, włączając weekend – siedziałam od 9 do 18/19 na zajęciach. Wiedza nieraz banalna, a niekiedy bardzo potrzebna, aż żałowałam, że nie rozumiem słowo w słowo. Już na szkoleniu wyszła cała tajemnica dużych firm – próbują nas zaprogramować, jak roboty – standardy obowiązują. Prowadzący zajęcia - nasi trenerzy – zachowywali się czasem jak cyborgi – każde słowo dokładnie przemyślane i zakończone nienagannym uśmiechem. Dziwne jest dla mnie, że nie ma miejsca na spontaniczność, ale zarówno i my i trenerzy byliśmy cały czas obserwowani przez szefostwo, które sobie coś tam notowało. Prawie jak w domu Wielkiego Brata. Mimo tych sztuczności – cała polityka firmy, podejście do pracownika jak do wewnętrznego klienta firmy są niewiarygodne. Po złych doświadczeniach z ostatniego sezonu „kopara” opadła mi do samej ziemi. Firma naprawdę troszczy się o to, jak się będę czuła w czasie pracy. Mieliśmy nawet zajęcia o tym, jak sobie radzić ze stresem. Na początek i koniec szkolenia mieliśmy Apperittif ( nie pamiętam jak się pisze), a w ostatni dzień zostaliśmy zaproszeni do włoskiej restauracji a la carte, na terenie hotelu. Potem dyskoteka do rana – też na terenie hotelu – na której bawiło się z nami całe szefostwo, wyluzowane jak nastolatkowie.

Już na zakończenie dodam, że najbardziej emocjonującą chwilą szkolenia był ostatni dzień, w którym to wręczono nam koperty z nazwą miejsca pracy – ja zostałam przydzielona do Antalyi na Riwierze Tureckiej. Będę obsługiwała tylko Polaków, chyba że awaryjnie będą mnie potrzebować do Niemców. Pracę zaczynam od poniedziałku. Teraz jestem w hotelu w Alanyi na 2 noce, więc mogę chwilę odpocząć. W poniedziałek zostanę przeniesiona do własnego mieszkania . Jak na razie wszystko zapowiada się pozytywnie….

poniedziałek, 28 marca 2011

Przyczajony tygrys

W trakcie szkolenia mieliśmy właściwie tylko jeden dzień luźniejszy. Pół dnia spędziliśmy na wycieczce do Aspendos i Side. Druga połowa dnia przeznaczona była na przygotowywanie osobistego przywitania gości w hotelu tzw. Welcome. Wszyscy bardzo się przejęli tym zadaniem, każdy w skupieniu siedział do późna, aby wszystko było dopracowane i dostosowane do standardów. A ja… stwierdziłam, że nie można tak się przemęczać, że jest dużo czasu, przecież już to robiłam. A, że to po niemiecku to tylko trochę mi utrudnia zadanie… Poszłam na kryty basen. Nie chciałam, żeby ktoś mnie zauważył, a szczególnie szefostwo, czy trenerzy. W centrum Spa bezpłatnie można było korzystać z dwóch basenów – z ciepłą i zimną wodą oraz z sauny. Pływanie w ciepławej wodzie nie dawało mi żadnej frajdy i po 15 minutach skapitulowałam. Idąc w stronę szatni zauważyłam z daleka jedną z moich przełożonych. W panice szybko się odwróciłam, rzuciłam ręcznik i zbiegłam po schodkach do tego drugiego basenu. Zanim zdążyłam załapać, że woda jest potwornie zimna, to już byłam zanurzona po czubek głowy! To był dla mnie szok temperatur! Jak się wynurzyłam, to myślałam, że umrę ze śmiechu z własnej głupoty! Szefowa mnie raczej nie zauważyła, bo przemknęła do łaźni…

Szkolenie rezydentów

Kochani już jestem po szkoleniu! Początki były bardzo ciężkie, bo całe szkolenie było prowadzone po niemiecku. Po 6 latach przerwy w używaniu niemieckiego w szkole miałam ciężki orzech do zgryzienia. Ale po dwóch dniach coś się odblokowało- ziemia dosłownie się zatrzęsła i zaczęłam rozumieć co się do mnie mówi. Tego dnia było delikatne trzęsienie ziemi, które mało kto zauważył, włączając mnie. Z moim mówieniem po niemiecku było jeszcze gorzej niż ze zrozumieniem, co się do mnie mówi. Zwłaszcza na forum, gdzie stres się podwaja i nawet najprostszych słów się nie pamięta.

Wrócę jeszcze na chwilę do mojej podróży do Berlina, z którego miałam wylot. W Berlinie odebrała mnie z dworca Anja. Wspaniałomyślnie zostawiłyśmy mój bagaż w przechowalni na dworcu i mogłyśmy poszwę dać się po mieście. Anja – hippiska, wyluzowana i pozytywnie nastawiona - wie jak się cieszyć drobnostkami. Byłyśmy na tzw. Flohmarkt (Pchlim Targu), spotkałyśmy się z jej znajomymi, zjadłyśmy tradycyjne niemieckie mięso z kartoflami i surówką z czerwonej kapusty. Wieczorem Anja zrobiła spaghetti, przyszli jeszcze inni znajomi – Francuzka i Amerykanin i poszliśmy do typowej niemieckiej knajpy. Tam spotkaliśmy kolejnych znajomych Anji. Byłam już porządnie zmęczona, bo jak pisałam w poprzednim poście - spałam przez ostatnie dwie noce ok. 9 godz. W barze jednak zabawiliśmy znowu dość długo i spałam tylko 2-3 godz. Amerykanin, miał wylot o tej samej godzinie i z tego samego lotniska co ja, więc pojechaliśmy razem. Ja znałam drogę, bo Anja mi wszystko wytłumaczyła, ale okazało się, że dzięki mojemu nowemu koledze obyło się to w miarę sprawnie, bo on był w Berlinie od kilku tygodni. Na koniec jak zwykle trochę przygód, bo wsiedliśmy w autobus jadący w przeciwną stronę i zorientowaliśmy się dopiero po 20 min… Ale na szczęście, ostatecznie dotarłam na lotnisko o czasie.

Wracając do szkolenia – zostałam zakwaterowana w pokoju z widokiem na morze (! ) z Franziską, super dziewczyną i mimo, że budziła mnie codziennie rano budzikiem, który nawet trupa postawiłby na nogi, znalazłyśmy wspólny język. Hotel był 4 gwiazdkowy, wyżywienie All Inclusive – czyli wszystko w cenie, przez całą dobę. Przed hotelem znajduje się kompleks zjeżdżalni i niestety z braku czasu nie dałam rady zjechać na żadnej . Szkolenie było bardzo intensywne, jedynie pierwszego dnia po przyjeździe mieliśmy chwilę na odpoczynek. Potem dzień w dzień, włączając weekend – siedziałam od 9 do 18/19 na zajęciach. Wiedza nieraz banalna, a niekiedy bardzo potrzebna, aż żałowałam, że nie rozumiem słowo w słowo. Już na szkoleniu wyszła cała tajemnica dużych firm – próbują nas zaprogramować, jak roboty – standardy obowiązują. Prowadzący zajęcia - nasi trenerzy – zachowywali się czasem jak cyborgi – każde słowo dokładnie przemyślane i zakończone nienagannym uśmiechem. Dziwne jest dla mnie, że nie ma miejsca na spontaniczność, ale zarówno i my i trenerzy byliśmy cały czas obserwowani przez szefostwo, które sobie coś tam notowało. Prawie jak w domu Wielkiego Brata. Mimo tych sztuczności – cała polityka firmy, podejście do pracownika jak do wewnętrznego klienta firmy są niewiarygodne. Po złych doświadczeniach z ostatniego sezonu „kopara” opadła mi do samej ziemi. Firma naprawdę troszczy się o to, jak się będę czuła w czasie pracy. Mieliśmy nawet zajęcia o tym, jak sobie radzić ze stresem. Na początek i koniec szkolenia mieliśmy Apperittif ( nie pamiętam jak się pisze), a w ostatni dzień zostaliśmy zaproszeni do włoskiej restauracji a la carte, na terenie hotelu. Potem dyskoteka do rana – też na terenie hotelu – na której bawiło się z nami całe szefostwo, wyluzowane jak nastolatkowie.

Już na zakończenie dodam, że najbardziej emocjonującą chwilą szkolenia był ostatni dzień, w którym to wręczono nam koperty z nazwą miejsca pracy – ja zostałam przydzielona do Antalyi na Riwierze Tureckiej. Będę obsługiwała tylko Polaków, chyba że awaryjnie będą mnie potrzebować do Niemców. Pracę zaczynam od poniedziałku. Teraz jestem w hotelu w Alanyi na 2 noce, więc mogę chwilę odpocząć. W poniedziałek zostanę przeniesiona do własnego mieszkania . Jak na razie wszystko zapowiada się pozytywnie….

niedziela, 27 marca 2011

Z pociągu do Berlina…

Wszystko rozgrywa się, jak we śnie. Gdyby nie czujność mojej przyjaciółki M.H., spóźniłabym się na pociąg. W niedziele była zmiana czasu – godzinę do przodu. M.H. coś tknęło i wysłała mi o 6.00 rano smsa, że jest zmiana czasu. Tylko mi się wydawało, że była 6.00, bo według nowego czasu była już 7.00.

Teraz w pociągu przychodzi czas na chwilę refleksji. Niełatwo sformułować myśli po krótkim śnie -przez ostatnie 3 noce spałam 12 h. W piątek pożegnanie w Łęcznej z psiapsiółkami z czasów licealnych. Wczoraj wycieczka do Warszawy z niemałym bagażem, bo w sumie mam 45 kg w torbie i plecaku. Po doświadczeniach z ostatniego roku wiem już, że bez pewnych rzeczy się nie da obejść niestety, mimo, że zawsze dążyłam do minimalizmu. W góry potrafię się spakować w 15 min i umiem ograniczyć zawartość kosmetyczki do szczoteczki, pasty i tłustego kremu na mróz. Tutaj niestety… 45 kg psychicznie obciążyło mnie chyba pięć razy bardziej niż fizycznie. Zwłaszcza podczas pakowania. Ale cóż – póki co upiekłam dwie pieczenie na jednym ogniu – spotkałam się wreszcie z A. W. w Warszawie. Poznałyśmy się w Turcji podczas jej pobytu na „wczasach” ;). Od października próbowałyśmy się spotkać i nigdy nie wychodziło. „Zawsze coś, zawsze coś, zawsze k… coś”, jak powiedziała mucha w kreskówce. Teraz spotkam się z w Berlinie z Anją, którą poznałam na trekkingu w Nepalu. Będę u niej nocowała a w poniedziałek wylot do Belek w Turcji na dwutygodniowe szkolenie. Właściwie to wychodzą trzy pieczenie na jednym ogniu…

Ale przejdę do sedna sprawy odnośnie chwili refleksji: mam w sobie ogromną wdzięczność do wszystkich tych, którzy zawsze mnie wspierali i wspierają. To jest naprawdę ważne – poparcie moich życiowych wyborów, trzymanie za mnie kciuków. Czuję to wsparcie każdego dnia!

Dziękuję Wam, za to, że jesteście, że kibicujecie mi podczas moich życiowych prób. Bez Was nie byłabym tym, kim jestem. Bez Was nie było by mnie tu, gdzie jestem. To także Wasze zasługa. ( Moja oczywiście też hehe ).

Dziękuję mamie i siostrom, Marlenie, Madrynie, Duchowi, Agnieszce P. i Agnieszce K., Agacie W., Lipcynie, Adeli, Piotrowi R., Emilii W., Oli K., Asi P., Bolowi, Radkowi, Dzikowi ,Pinkasowi, i wielu wielu innym, których tu nie wymieniłam. Wszyscy jesteście wspaniali i wielcy w moich oczach!

czwartek, 3 lutego 2011

"Kto nie ryzykuje ten nie je" J. Chmielewska

Z Gabi przed Ratuszem w Monachium

sztuczna fala na rzece w centrum Monachium
Otworzył się Nowy Rozdział w historii mojej  Legendy. Byłam w Monachium na rozmowie w sprawie pracy jako rezydentka dla szwajcarskiego biura obsługującego Polaków. To najlepsze biuro w Polsce i jedno z najlepszych na świecie. Najdroższe, ale cena idzie tu w parze z jakością. Rekrutacja jest całkowicie w języku niemieckim, do pracy wymagają znajomości niemieckiego, angielskiego i polskiego, bo polski rezydent obsługuje głównie Polaków. Rekrutacja rwa cały dzień, bo jest w formie Assesment Center, czyli obejmuje różne formy zadań - indywidualne, grupowe, testy, prezentacje itp.
Nie wierzyłam, że mnie zaproszą na rozmowę, nie wierzyłam, że odważę się zaryzykować i pojechać, nie wierzyłam że mnie przyjmą. Miałam tydzień na przygotowanie. Olałam naukę na egzamin z polityki turystycznej na korzyść niemieckiego. Ze strachem ( ale też cichą nadzieją), dzięki wsparciu rodziny i przyjaciół, stanęłam w Hotelu Holiday Inn w Monachium na rekrutacji. Magiel na całego. Mój niemiecki od paru lat leżał zakurzony na półce. Ale jednak. Usta się rozsznurowały, adrenalina zadziałała, kolejny raz okazałam się mistrzynią improwizacji. Na rekrutacji było 21 osób, z czego troje Polaków, reszta Niemców i Szwajcarów. Z Polakami - Anią i Robertem od razu złapałam wspólny język. Rekrutacji odbywała się na sali konferencyjnej, wszystko bardzo elegancko. Gdy przyszło do pierwszego zadania - wyjść przed wszystkich konkurentów oraz komisję i krótko się zaprezentować, miałam dziurę w głowie. Stres miała oddźwięk w przebojach toaletowych... Gdy już się zebrałam w sobie, żeby się zgłosić do prezentacji, Pani Prowadząca zapowiedziała przerwę na kawę. Pani Prowadząca to Małgorzata, Polka, która zwracała się do nas wyłącznie po niemiecku. Zwierzyłam się Ance, że złapała mnie "sraczka" ze stresu, co niestety na pewno usłyszała P. Małgorzata, która odchodziła właśnie z kawą. Co za wpadka na początek! Parę minut później stałam już na środku sali w oczekiwaniu na swoją kolej, wystrojona w mała czarną ( Niemki w jeansy). Zapowiadała mnie P. Małgorzata. Musiała mieć niezły ubaw, po tym co usłyszała przez przypadek.

Wpadka nr. 2 miała  miejsce na drugi dzień po rekrutacji. Rano zadzwoniła do mnie Szwajcarka ( okropnie to się odmienia), z informacją o wyniku rekrutacji. Nie zrozumiałam jej ! Nie wiem czy przez emocje, czy przez szwajcarski akcent, czy z mojej niewiedzy. Jaja jak berety. Oddałam telefon Gabi u której nocowałam. Gabi mnie jakoś wytłumaczyła.  Udało się!  Ryzyko się opłaciło. Zatrudnili mnie.

Pod koniec marca wyjeżdżam na tygodniowe szkolenie do Turcji. Opłaca mi je pracodawca. Na szkoleniu okaże się w jakim kraju będę pracować od maja do listopada..
Egzamin z polityki turystycznej zdałam na 3,5. To był chyba najtrudniejszy i najbardziej stresujący egzamin, zaraz po historii sztuki i kulturoznawstwie. Teraz muszę biegiem napisać pracę magisterską...