sobota, 16 kwietnia 2011

Wesele

Spędziłam dzisiaj prawie cały dzień w biurze przygotowując segregatory do hoteli z informacjami o wycieczkach. Cały dzień z Polką E.U., która wprowadza mnie w tajniki zawodu. E.U. mieszka w Turcji od 12 lat, wyszła za męża Turka. Non stop o nim mówi i to w superlatywach, jest z nim szczęśliwa. Okazuje się, że w Alanyi jest wspólnota polska, do której zostałam zaproszona na Niedzielę Wielkanocną. Katolickiego kościoła tu niestety nie ma, same meczety, z których 5 razy dziennie dobiegają modlitwy. Po tygodniu przestaję już reagować na głośną modlitwę muezina o 5 rano…

E.U. zabrała mnie dzisiaj na tureckie wesele! Super! Ot tak po prostu, bez żadnych ceregieli mogłam uczestniczyć w imprezie. Ubrałam się klasycznie – w czarną sukienkę i buty na płaskiej podeszwie. Dobry wybór. Wesele odbywało się w restauracji na górze z widokiem na całe miasto. Zaproszono 800 gości, ale przyszło ok. 400-500. Mieści się to w normach tureckich, gdyż rodziny są zawsze wielodzietne, więzy są podtrzymywane i wszyscy kuzyni, ciotki, przyjaciele rodziny chcą zatańczyć w kręgu z Młodą Parą. Ludzie byli bardzo różnie poubierani – od pięknych, weselnych sukienek, zwykłych spódnic, po dżinsy i koszulę. Wiele kobiet miało chusty na głowie, co wydaje się bardzo egzotyczne dla mnie Europejki – elegancki strój i chustka na głowie. Nie byliśmy od początku ceremonii (ja, E.H. z mężem i 8 letnią córką Alarą), więc nie wiem, co mnie ominęło. Do stołu podano zimną przystawkę na talerzach a na drugie ryż z kurczakiem. Nie zawsze podają jedzenie, bo wiadomo, że trochę to kosztuje. Napoje bezalkoholowe zgodnie z tradycją, jednak pod stołem panowie polewają sobie nawzajem raki. Nikt się jednak nie upija a mimo to wszyscy są wyluzowani, serdeczni, uśmiechnięci. Niesamowita atmosfera. Orkiestra gra na żywo turecką muzykę. Co chwilę zmiana na parkiecie – Młoda Para, siostry i bracia młodych, rodzice, koleżanki i koledzy. Solowe tańce panów. Tańczy się osobno, dużo pstrykając palcami poruszając ramionami trochę, jak ptak, nogi chodzą, tułów raczej w miejscu, tylko młode panie czasem potrząsną ramionami, czy bioderkiem. Każdy głęboko patrzy sobie w oczy z przyjaznym uśmiechem. Muzyka sama porywa, ale nie łatwo jest załapać ich ruchy rękami. Wesele trwa do 24.00, jednak tym razem ludzie zaczęli wychodzić dużo wcześniej.
Po jedzeniu następuje ważny moment – w obecności Pana z urzędu następuje głośne wypowiedzenie evet (tak) przez oboje państwa młodych. We współczesnej Turcji ślub musi być zawarty w obecności urzędnika i dokumenty oficjalnie podpisane. Przed Ataturkiem śluby mogły być tylko „kościelne” w obrządku islamskim. Pod koniec wesela podano ogromny, piętrowy tort, który Nowożeńcy wspólnie kroją.
Alara (córka E.H) mała aparatka – wywijała na parkiecie i pozowała do zdjęć, jak modelka. Mówi po polsku z mamą a po turecku z tatą. W samochodzie uśmiechała się do mnie i mówiła: „Jak ty fajna jesteś!”. Od urodzenia mieszka w Turcji, ale mówi pięknie po polsku. Jak nie zna słowa, to pyta mamy.
Ja i E.H byłyśmy jedynymi nie-Turczynkami, więc zwracałyśmy uwagę. Mąż E.H. potem dokładnie wypytywał, czy podobało mi się wesele. Powiedział, że wszyscy jego koledzy o mnie pytali. No nie dziwota – jedyna wolna „biała” na weselu .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz